Jestem wielką miłośniczką klasyki literatury. Nie straszne mi wielotomowe dzieła, trudny język, bogata metaforyka, a uniwersalne prawdy o ludziach i ich losie wywołują we mnie wielki zachwyt. Odrobinę gorzej jest z symboliką i nawiązaniami literackimi, gdyż te nie zawsze wyłapię, wychodzę jednak z założenia, że to, czego nie zrozumiem teraz, mogę zrozumieć za kilka(naście) lat. Generalnie w klasyce literatury jest wszystko, co bardzo lubię, a sięganie po nią zawsze uznawałam za gwarancję dobrej, poruszającej lektury. I za gwarancję dobrej lektury nadal ją uznaję - tyle tylko, że już wiem, iż nie każda pozycja zaliczana do klasyki poruszy mnie głęboko, choćby nie wiadomo, jak doskonałą literaturą była.
Sto lat samotności Gabriela Garcíi Márqueza przedstawia historię rodu Buendíów, którzy założyli (wraz z paroma innymi rodzinami, aczkolwiek to oni wiedli prym we wszystkich działaniach) miasto Macondo - poznajemy ich dokładne losy od czasu tuż sprzed wyruszenia z miasta Riohacha na poszukiwanie ziem do życia, aż do zakończenia ich rodu, zaś mniej dokładnie od jeszcze wcześniejszych czasów. Przyglądamy się sześciu, a właściwie siedmiu pokoleniom rodziny noszącej piętno kazirodztwa, której członkowie w przeciągu stu lat tworzą Macondo, rządzą nim, rozbudowują je, wywołują wojny, kochają, usychają z miłości, urządzają przyjęcia, tłumaczą manuskrypty, lecz przede wszystkim są zawsze samotni.
To właśnie samotność cechuje wszystkich członków rodziny w wielu, o ile nie wszystkich, chwilach ich życia, ale każda samotność jest inna - to samotność dumnego, przegrywającego wojny pułkownika, samotność wdowy czy samotność ludzi niezdolnych do miłości albo tych, którym rodzina nie poświęca czasu i uwagi. Jednakże samotność nie jest tym, co zostało im narzucone bądź co ściągnęła na nich obca, nieprzejednana i kapryśna siła - po części to ich serca się zamknęły na innych, co widać także po tym, że rodowici mieszkańcy Macondo nigdy nie stali się w pełni otwarci na świat, a wielu przyjezdnych na zawsze pozostawało obcymi lub asymilowało się idealnie, nigdy jednak nie zmieniali oni mieszkańców miasta (choć samo miasto już tak). Samo kazirodztwo mające miejsce w rodzinie również stanowi pewien symbol jej zamknięcia i izolacji od innych. Z drugiej strony Márquez pokazuje także samotność nieubłaganie wpisaną w ludzką naturę i nie opuszczającą człowieka nawet wtedy, gdy ma on rodzinę lub jest się szczęśliwie zakochany.
Gabriel García Márquez. Wklejam zdjęcia, abyście nie dostali oczopląsu od tylu liter. Źródło. |
Niesamowicie istotnym elementem Stu lat samotności jest miasto Macondo. Zmienia się ono na przestrzeni lat, na początku będąc światem kolorowym i radosnym, w którym wszyscy ludzie są równi, bowiem założyciel rodu, José Arcadio Buendía, doskonale wytycza plan wioski, tak aby wszyscy mieli taki sam dostęp do słońca i tyle samo ziemi. Miasto jawi się jako idealna, archetypiczna wioska z dzieciństwa, swoisty raj (W ciągu paru lat Macondo stało się najlepiej uładzoną i najpracowitszą wsią ze wszystkich znanych jej trzystu mieszkańcom. Była to rzeczywiście szczęśliwa wieś,w której nikt nie przekroczył trzydziestu lat i nikt jeszcze nie umarł.), co spotęgowane jest jeszcze jej odizolowaniem od świata i cywilizacji w pierwszych latach, a nawet przekonaniem, że miasto jest wyspą - zyskuje ono dzięki temu uniwersalny charakter. Ponadto z początku książki jest to świat charakterystyczny dla okresu dzieciństwa, czyli jeszcze tak młody, że wiele rzeczy nie miało nazwy i mówiąc o nich, trzeba było wskazywać palcami. Jednak w kolejnych latach do miasta wita technika, rozrasta się ono i zjeżdżają się ludzie z całego świata, a później zaczyna ono niszczeć, zaś odmalowywany obraz traci swoją dziecięcą idealność, odpowiadając bardziej spojrzeniu zmęczonego życiem człowieka - Dawna ulica Turków była opuszczonym zaułkiem, gdzie ostatni Arabowie trwali aż do śmierci w tysiącletnim zwyczaju siadywania przy drzwiach, pomimo że już wiele lat temu sprzedali ostatni jard perkalu i w oknach wystawowych zostały tylko manekiny bez głów. Macondo to jednak także miasto płonnych, niemożliwych do spełnienia nadziei, miasto zwierciadlanych miraży, czyli miejsce, które skusiło ludzi i dało im nadzieję na lepsze życie, okazało się jednak, że ci, którzy za bardzo uciekli od rzeczywistości w magię i od świata rzeczywistego w świat wyobrażeń, niezdolni są do przetrwania.
Innym niezwykle ważnym tematem powieści jest kolistość czasu, zauważana również przez jedną z bohaterek, Urszulę Iguarán, która dostrzega, jak bardzo jej mąż i ich prawnuk są do siebie podobni, a jeden idzie w ślady drugiego. Prowadzi ją to do stwierdzenia, że wszystko to już znam na pamięć. (...) Tak jakby czas kręcił się w kółko i jakbyśmy wrócili do początków. To jednak nie jedyne elementy kolistości czasu w powieści - w ślady dziadka idzie także jego wnuk, inne dzieci postępują jak ich przodkowie, co prowadzi do tego, że pewne wydarzenia w wiosce się powtarzają (oczywiście zawsze w częściowo zmienionej formie). Z kolistości czasu wynika poczucie jego niezmienności, a to zauważa mąż Urszuli: nagle zorientowałem się, że to wciąż poniedziałek, jak wczoraj; popatrz na niebo, spójrz na ściany, na begonie. Dziś też jest poniedziałek. Tym samym liczne powtórzenia, dające wrażenie niezmienności, zdają się być wpisane w życie rodziny, ale i w życie jednostki, a je może przerwać jedynie śmierć.
Są to główne motywy Stu lat samotności, Márquez nie szczędzi jednak miejsca także wielu innym tematom, które również decydują o uniwersalności powieści, przedstawia on bowiem pewne niezmienne postawy ludzkie oraz mechanizmy świata - arogancję ludzi, którzy uczyli się religii, nie mając kontaktu z innymi ludźmi, co sprawia, że zamiast ich miłować, kochają jedynie siebie; ponadto magię i specyfikę pierwszego zakochania, strach przed miłością, wyniszczające działanie wojny oraz pychy ludzkiej, czy też to, że walka w sądach potrafi niszczyć ludzi o wiele bardziej, niż dwadzieścia lat walk fizycznych. To także obraz władzy despotycznej, mylenia miłości z pożądaniem oraz tęsknoty, która zawsze idealizuje miejsce, do którego się tęskni. Kolejnym motywem jest także przeznaczenie, od którego nie można uciec, pojawia się on jednak dopiero na sam koniec powieści, jako niejakie jej domknięcie, nie napiszę zatem na czym motyw polega, aby nie zdradzać zbyt dużo.
A oto Aracataca, czyli miasto, z którego pochodzi autor; prawdopodobnie w części posłużyło za kanwę Macondo. Źródło. |
Są to główne motywy Stu lat samotności, Márquez nie szczędzi jednak miejsca także wielu innym tematom, które również decydują o uniwersalności powieści, przedstawia on bowiem pewne niezmienne postawy ludzkie oraz mechanizmy świata - arogancję ludzi, którzy uczyli się religii, nie mając kontaktu z innymi ludźmi, co sprawia, że zamiast ich miłować, kochają jedynie siebie; ponadto magię i specyfikę pierwszego zakochania, strach przed miłością, wyniszczające działanie wojny oraz pychy ludzkiej, czy też to, że walka w sądach potrafi niszczyć ludzi o wiele bardziej, niż dwadzieścia lat walk fizycznych. To także obraz władzy despotycznej, mylenia miłości z pożądaniem oraz tęsknoty, która zawsze idealizuje miejsce, do którego się tęskni. Kolejnym motywem jest także przeznaczenie, od którego nie można uciec, pojawia się on jednak dopiero na sam koniec powieści, jako niejakie jej domknięcie, nie napiszę zatem na czym motyw polega, aby nie zdradzać zbyt dużo.
Niezwykle istotne w powieści są również symbolika oraz nawiązania do Biblii, na przykład postać Żyda Wiecznego Tułacza, element wniebowstąpienia albo plagi, które nawiedziły Macondo - według Urszuli są to wojna, walki kogutów, kobiety lekkiego prowadzenia i obłąkańcze pomysły, czytelnik może się jednak dopatrzeć plag w bezsenności, która spadła na ludzi na początku ich życia w Macondo, kilkuletniej ulewie, mrówkach, termitach, huraganie oraz nawet w tytułowej samotności. Ważnym symbolem jest natomiast złoty deszcz lub złote mrówki czy też jakiekolwiek inne złote zjawiska paraatmosferyczne towarzyszące śmierci bohaterów. Kolor złoty jest bowiem symbolem czegoś rajskiego, idealnego lub boskiego, odpowiada zatem przejściu bohaterów ze strefy pełnego trudów życia do przestrzeni, która wydaje się być o wiele lepszą dla duszy, co zdają się potwierdzać duchy odwiedzające domostwo, o wiele spokojniejsze od żywych.
Ważne zdaje się być również nawiązanie do współczesności autora: losy Macondo są odzwierciedleniem losów Kolumbii i Aracataki, rodzinnej miejscowości Márqueza, w której pobliżu była plantacja bananów, tak istotna dla losów powieści, natomiast to, co spotkało robotników pracujących na niej wydarzyło się naprawdę w roku 1928. Równie prawdziwa jest wojna, którą toczył pułkownik Aureliano Buendía, czyli kolumbijska wojna tysiąca dni (1899-1902). Macondo może być również uznawane za komunistyczną utopię, za czym przemawiałby fakt, iż Márquez był komunistą i przyjacielem Fidela Castro; a takich odniesień do sytuacji politycznej i historii Kolumbii jest jeszcze więcej.
Ważne zdaje się być również nawiązanie do współczesności autora: losy Macondo są odzwierciedleniem losów Kolumbii i Aracataki, rodzinnej miejscowości Márqueza, w której pobliżu była plantacja bananów, tak istotna dla losów powieści, natomiast to, co spotkało robotników pracujących na niej wydarzyło się naprawdę w roku 1928. Równie prawdziwa jest wojna, którą toczył pułkownik Aureliano Buendía, czyli kolumbijska wojna tysiąca dni (1899-1902). Macondo może być również uznawane za komunistyczną utopię, za czym przemawiałby fakt, iż Márquez był komunistą i przyjacielem Fidela Castro; a takich odniesień do sytuacji politycznej i historii Kolumbii jest jeszcze więcej.
A oto Riohacha, czyli rzeczywiste miasto, z którego Buendíowie wyruszyli do Macondo. W sumie niczym się wyróżnia, też bym stamtąd uciekła. Źródło. |
Sto lat samotności uznawane jest za sztandarowe dzieło realizmu magicznego, zresztą nie bez przyczyny - jest go w powieści niezwykle dużo, a na porządku dziennym są niesamowite wydarzenia, przyjmowane przez bohaterów jak najnormalniejsza rzecz na świecie - za przykład niech posłużą widok latającego dywanu, który przemknął na poziomie okna laboratorium, niosąc w powietrzu sterującego nim Cygana i kilkoro dzieci ze wsi albo spotkania duchów, które w żaden sposób nie wzbudziły przerażenia w bohaterach. O wiele większe zdziwienie budziły natomiast w mieszkańcach zdobycze techniki, takie jak lód czy lupa. Nie da się także zaprzeczyć, że Márquez pisze naprawdę ładnym językiem - W furii swego cierpienia daremnie przywoływał te wróżebne znaki, które go wiodły w młodości ścieżkami niebezpieczeństwa na jałową pustynię chwały. (Dla mnie to jedno z najładniejszych zdań w książce).
Wszystko to bardzo mi się podobało, z żalem jednak stwierdzam, że Sto lat samotności prawie w ogóle mnie nie poruszyło. Przez połowę powieści czekałam na to, aż w końcu coś dotknie mnie głęboko, a potem czytałam głównie dlatego, iż wiedziałam, że jeśli sobie teraz odpuszczę, to ponownie najprawdopodobniej nie zacznę nigdy. Zmieniło się to dopiero pod koniec książki, bowiem dwa ostatnie rozdziały przepłakałam tak, że po skończeniu powieści czułam się zdruzgotana emocjonalnie i niezdolna do zaczęcia jakiejkolwiek nowej książki. Jednak właśnie: zdruzgotanie dotyczyło tylko paru ostatnich scen i to one dotknęły mnie głęboko, zwłaszcza losy dwóch ostatnich Aurelianów oraz obraz Maconda za ich życia. Cała reszta niestety pozostawiła mnie głęboko obojętną.
Nie znaczy to oczywiście, że książki nie polecam; wbrew przeciwnie, jest to bardzo dobry obraz czasu, samotności ludzkiej i pełna zawirowań historia jednej rodziny, a tego nie sposób nie docenić. Sto lat samotności porusza emocjonalnie bardzo wiele osób, jednak na pewno nie mnie. Ale kto wie, może właśnie Was zachwyci i dotknie głęboko? Aby się tego dowiedzieć, zachęcam do przeczytania.
Moja ocena: 7/10
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Sto lat samotności, Gabiel García Márquez, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2017.
Przekład: Grażyna Grudzińska i Kalina Wojciechowska
Tytuł oryginału: Cien años de soledad
PS. Niezwykłą gratką jest to, jak w pewnym momencie Márquez puszcza oko do czytelnika, wprowadzając postać Rocamadoura z Gry w klasy Julio Cortázara. Robi to pisząc o losach pewnej postaci, która przeprowadziła się do Paryża - otóż Aureliano wyobrażał go sobie (...) piszącego w nocy, w pokoiku cuchnącym gotowanymi kalafiorami, gdzie miał (...) Rocamadour. Szczerze powiedziawszy ten fragment sprawił mi przeogromną radość. (Wzięłam w nawias to, co miał zrobić Rocamadour, aby nie spoilerować tym, którzy jeszcze Cortázara nie czytali ;)).
PPS. Sfrustrowało mnie to, że mnie ta książka nie poruszyła; czytana w gimnazjum Miłość w czasach zarazy podobała mi się o wiele bardziej. Może zechcielibyście/zechciałybyście mi polecić inną książkę Márqueza, po którą sięgnę pewnie za milion lat, abym mogła sprawdzić, czy to jego twórczość do mnie nie przemawia czy może tylko ta konkretna powieść? :)
PPS. Sfrustrowało mnie to, że mnie ta książka nie poruszyła; czytana w gimnazjum Miłość w czasach zarazy podobała mi się o wiele bardziej. Może zechcielibyście/zechciałybyście mi polecić inną książkę Márqueza, po którą sięgnę pewnie za milion lat, abym mogła sprawdzić, czy to jego twórczość do mnie nie przemawia czy może tylko ta konkretna powieść? :)
Bardzo dobrze zaobserwowałaś motyw Uroborosa - węża gryzącego własny ogon, symbol powtarzalności wydarzeń, ale również symbol tego, że w każdej chwili zaklęta jest równocześnie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość: jednym słowem wieczność. Myślę, że to najlepiej opisuje to, co zawarł w tej powieści Marquez.
OdpowiedzUsuńPowiem tak, do mnie też za pierwszym razem przemówiły dopiero ostatnie rozdziały... Poruszyły głęboko. Za każdym późniejszym razem, znajdowałam we wcześniejszych rozdziałach coś, co też mnie poruszało. Więc może rzecz w tym żeby przeczytać ją jeszcze raz, kiedy już nie będziesz tak zdezorientowana powtarzalnością imion w rodzinie Buendiów. ;) Też czytałam tylko "Sto lat samotności" i "Miłość w czasach zarazy", więc nic więcej polecić nie mogę niestety.
Trochę abstrahując od Marqueza... A "Grę w klasy" polecasz?
O, nie skojarzyłam tego z Uroborosem. ;) Rzeczywiście, to jest doskonały opis. ;)
UsuńCieszę się, że nie jestem jedyna. W takim razie chyba sięgnę kiedyś ponownie, ale nieprędko - na razie mam trochę dosyć. ;) Z imionami natomiast sobie radziłam - wypisywałam wszystkich, kto jak się nazywa i kim dokładnie jest, stworzyłam im drzewo genealogiczne i bardzo się cieszę, że to zrobiłam - naprawdę się przydało! ;) A "Miłość w czasach zarazy" podobała Ci bardziej?
Generalnie tak. Tylko trzeba mieć na uwadze to, że czytałam tę książkę będąc na początku liceum i nie doczytałam, jednak nie dlatego, że mi się nie podobała, tylko z innych przeczyn. Pamiętam jednak, że zrobiła na mnie spore wrażenie. Nie potrafię jednak sformułować na jej temat zbyt wiele obiektywnych sądów; chciałam ją sobie przypomnieć w tym roku, jednak na razie mam dosyć prozy iboamerykańskiej. ;)
Jednak bardziej podoba mi się "Sto lat samotności" mimo, że to książka, która w pewien sposób poniewiera mnie emocjonalnie. "Miłość w czasach zarazy" przeczytałam z przyjemnością, ale nie miała w sobie tego "czegoś".
UsuńNie wpadłam na to, żeby sobie wypisywać kto kim był, a to sprytny motyw. Żałuję, że nie użyłam go kiedy pierwszy raz czytałam "Silmarillion", bardzo by mi to wtedy ułatwiło życie. :D
Pytam o "Grę w klasy", gdyż stoi u mnie na półce i czeka, a ja się do niej czaję jak pies do jeża. ;)
Rozumiem. ;) Mnie się bardziej podobała "Miłość w czasach zarazy", ale to był wtedy zupełnie inny poziom refleksji. No i niech będzie, przyznam się - czytałam w gimnazjum, więc na mój pozytywny odbiór miała też wpływ spora liczba scen erotycznych. :P
UsuńNie? Ja to robię bardzo często, bo w ogóle nie mam pamięci do imion i nazwisk. Nawet w książkach, gdzie jest mniej osób i mają różne imiona potrafię tak robić. ;)
Jest nie najlżejsza, ma niezwykle ciekawą konstrukcję i kilka rewelacyjnych motywów, aczkolwiek nie zaręczę, ze Ci się spodoba. ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Márqueza to jak na razie czytałem tylko "Szarańczę". Bardzo miło wspominam lekturę tej książki - interesujące nawiązanie do postaci Antygony. Lektura może nie była objawieniem, ale niewątpliwie miło spędziłem czas. Cały czas planuję powrót do twórczości Kolumbijczyka, ale jak na razie średnio mi to wychodzi :)
OdpowiedzUsuńNawiązania mitologiczne lubię, więc poczułam się zainteresowana, choć szkoda, że nie było objawień. ;) I w takim razie będę wypatrywać Twoich wrażeń z powrotów do twórczości Márqueza, kiedykolwiek to będzie. :)
UsuńHmm skoro "Miłość..." Cię poruszyła, a "Sto lat..." nie, to nie chodzi o autora, tylko o powieść - tak mi się wydaje ;). Ja byłam urzeczona tą książką, nadal pozostaje jedną z moich ulubionych, ale może też przez wzgląd na fakt, iż było to silne wejście w realizm magiczny. Poza tym uwielbiam sagi rodzinne :). Spróbuj zapoznać się z "12 opowiadaniami tułaczymi" - to była pierwsza książka Garcíi Márqueza, którą przeczytałam. Jak już kiedyś mówiłam, nie jestem fanką opowiadań, a tu proszę, zachwyt.
OdpowiedzUsuńNo tak, masz rację, na logikę tak to właśnie jest. ;D Choć z drugiej strony ja czytałam "Miłość..." w gimnazjum, a wtedy oceniałam książki inaczej, więc nie ufam sobie z tamtego okresu. ;)
UsuńAch, ja realizm magiczny poznałam już wcześniej za sprawą Murakamiego i to dzięki niemu go uwielbiam. :) A co do sag rodzinnych, to nie wiem czy lubię - połowa, którą czytałam, mnie zachwyciła, zaś druga połowa pozostawiła głęboko obojętną. ;) Natomiast nie dziwię się, że Tobie, skoro uwielbiasz obie te rzeczy, "Sto lat..." tak bardzo przypadło do gustu. ;)
Dziękuję, w takim razie chętnie sprawdzę. :)
Czytałam "Sto lat samotności" prawie 4 lata temu, ale do dzisiaj jest to jedna z tych książek, które zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie i od razu wpisały się na listę tych ulubionych. Na pewno duża w tym zasługa realizmu magicznego i specyficznego klimatu, nastroju (czy jakkolwiek inaczej to określić), jakim charakteryzuje się literatura iberoamerykańska, ale swoje zrobiła też historia stworzona przez Márqueza. Podobnie jak Ty, nie byłam zakochana od pierwszych stron, ba, początkowo zastanawiałam się nawet, co takiego ludzie widzą w tym pisarzu. Jednak brnęłam dalej, bo nurtowało mnie tytułowe sto lat samotności i około 1/4 książki przestałam się zastanawiać, a zaczęłam chłonąć historię i przeżywać losy bohaterów, a wtedy już wiedziałam, że przepadłam. ;) Może jestem zbyt wrażliwa, ale ta wszechogarniająca samotność była dojmująca, a ostatnie dwa rozdziały, o których piszesz, doprowadziły mnie do łez.
OdpowiedzUsuńChętnie poleciłabym Ci inną książkę tego autora, ale żadnej jeszcze nie przeczytałam, bo przez długi czas szukałam czegoś takiego jak "Sto lat samotności" (głupi pomysł) i przez to "Jesień patriarchy" odłożyłam po kilkunastu kartkach, a "Miłość w czasach zarazy" w połowie (z braku czasu). :)
Nie sądzę, abyś była zbyt wrażliwa - to pewnie ja jestem za mało wrażliwa ;). To znaczy, jak już Ci chyba pisałam, mnie nie jest łatwo poruszyć. Jednak tak właściwie to się zupełnie nie dziwię, że ta powieść tak bardzo podoba się zarówno Tobie, jak i innym, bo ona ma wszystkie znamiona doskonałej i poruszającej prozy, tylko po prostu jakoś do mnie nie przemówiła :P.
UsuńO rety, to rzeczywiście słabo :). Ale mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz coś, co Cię poruszy i co pokochasz równie mocno jak "Sto lat samotności" :).
Powieść "Sto lat samotności" była moim odkryciem literackim właśnie w młodości. Dopiero po niej sięgnęłam po kolejne książki z kręgu iberoamerykańskiego, które wywarły na mnie ogromne wrażenie - choćby przywoływana przez Ciebie "Gra w klasy" Cortazara.
OdpowiedzUsuńTo moją pierwszą lekturą z tego kręgu była "Miłość w czasach zarazy", aczkolwiek nie zrobiła na mnie jakiegoś gigantycznego wrażenia, choć się podobała. Dopiero następna była "Gra w klasy" i ona już na mnie - tak samo jak na Tobie - zrobiła ogromne wrażenie :).
Usuń