poniedziałek, 26 lutego 2018

Jądro kobiecości. „Wagina. Nowa biografia” Naomi Wolf — recenzja

W chińskiej poezji miłosnej z epoki dynastii Han i Ming nazywano ją złotym lotosem. Inne jej określenia to bramy raju, drogocenna perła i ukryte miejsce czy też po polsku brzmiące nieco zaskakująco jadeitowe wrota. Moją ulubioną nazwą pozostanie chyba jednak właśnie złoty lotos albo ewentualnie kusząca w swojej prostocie nazwa skarb. Te wszystkie chińskie określenia oznaczają oczywiście waginę, czyli miejsce, które Naomi Wolf nazywa w swojej popularnonaukowej książce Wagina. Nowa biografia centrum wszechświata.

niedziela, 18 lutego 2018

(Bez)nadzieja w Polsce, czyli „Tam, gdzie rosły mirabelki” Jana Mazura — recenzja

Na pewno zdarzyło się Wam widzieć ich w drodze z pracy (a czasem nawet do) czy w przerwie na lunch. Stoją za osiedlowym sklepikiem spożywczym lub siedzą na ławeczce w parku, już o czternastej pijąc pierwsze piwo. Młodzi mężczyźni, którzy mogliby jeszcze iść na studia, ale w zamian wolą pić i narzekać na brak pieniędzy, niesprawiedliwość życia, niedające im pieniędzy państwo, zaś sami do pracy nie pójdą, ponieważ nie będą pracować za najniższą krajową pensję. Pewnie przechodząc obok nich, tak jak ja wielokrotnie odwracaliście wzrok i jeszcze dodatkowo zamykaliście uszy, aby nie słyszeć ich przekleństw. Jan Mazur jednak postanowił wzroku nie odwracać, tylko poobserwować i posłuchać, a potem to narysować — i tak powstało Tam, gdzie rosły mirabelki.

niedziela, 11 lutego 2018

Plan czytelniczy na 2018 rok

Napisałem ten post już na samym początku stycznia, ale potem — jak to ja — zupełnie o nim zapomniałem. A później nie miałem czasu go doszlifować. Jednak w końcu jest! Zapraszam.



Jako że zeszłoroczny plan czytelniczy zupełnie mi nie wypalił, w tym roku mam inny pomysł. Mianowicie koniec z konkretnymi książkami, które koniecznie muszę przeczytać oraz koniec z autorami, po których dowolną książkę absolutnie muszę sięgnąć. W zamian za to mam plan innego rodzaju, uwzględniający bardziej różnorodne regiony świata, kraje, poszczególną tematykę i zagadnienia. Oprócz tego proponowane książki, ale w formie dużo luźniejszej niż rok temu — wtedy było to obiecywanie sobie, że coś przeczytam, a dziś tylko różne książki sobie proponuję. Ponadto przestaję oczekiwać od siebie przeczytania ponad 60 książek — wystarczy mi liczba 50. To znaczy nie, oczywiście, że mi taka liczba nie wystarczy, ale to kompromis pomiędzy czytaniem i życiem osobistym, bo te przecież też chciałbym mieć. (Ale bardzo liczę, że przeczytam jednak tych książek więcej niż 50. Dużo więcej. Tak naprawdę będę usatysfakcjonowany dopiero przy 65, natomiast te 50 pozycji to taki wykonalny must-read).

Poza tym zauważyłem, że w 2017 roku przeczytałem bardzo dużo pozycji amerykańskich, polskich i brytyjskich (razem 24, czyli prawie połowę wszystkich przeczytanych w tamtym roku), co w 2018 chciałbym zmienić  brakuje mi bardzo książek spoza zachodniego centrum kulturowego, z krajów takich jak Słowacja albo Rumunia czy też z Ameryki Południowej bądź Azji (tylko cztery książki z tego regionu świata w zeszłym roku, toż to skandal!). Ponadto jak zwykle interesuje mnie feminizm oraz kwestie LGBTQIA+. Oto, co sobie założyłem (w nawiasie wymieniam liczbę książek z danej kategorii):


wtorek, 6 lutego 2018

Sen o nienawiści — „Bellevue” Ivany Dobrakovovej — recenzja

Niepełnosprawność i ciężka choroba czasem napawają ludzi pełnosprawnych i zdrowych strachem, który związany jest zarówno z tym, że oni sami mogą również być w przyszłości chorzy i zależni od innych, jak i z powodu nieumiejętności zachowywania się przy osobach niepełnosprawnych i chorych tak, aby ich nie urazić. Z reguły jednak obcowanie z pacjentami ciężko chorymi oraz z tymi, którzy mogą wymagać pewnej pomocy w codziennym życiu pozwala przełamać strach i bariery, utrzymywać przyjacielskie stosunki z nimi, a czasem nawet spełniać się życiowo pomagając im. Niekiedy jednak zdarza się inaczej — z takiego punktu wyjścia zarysowuje się problematyka Bellevue, powieści słowackiej pisarki Ivany Dobrakovovej.


czwartek, 1 lutego 2018

Krocząc ciemną doliną śmierci*, czyli wystawa „Beksiński Nieznany”

Zupełnie się nie spodziewałem, że napisze kiedykolwiek taki post, ale byłem przedwczoraj na wystawie Beksiński nieznany, która zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, że postanowiłem o niej napisać. Zaczęła się ona w Gdańsku wraz z początkiem stycznia, a kończy się czwartego lutego — zostało zatem kilka dni, aby ci, którzy jej jeszcze nie wiedzieli, a mają możliwość, zrobili to. Wiem — zachęcam do tego trochę poniewczasie, ale nadal uważam, że lepiej to zrobić później niż wcale, bowiem tę wystawę naprawdę warto zobaczyć — a nuż zachęcę do tego choć jedną osobę.


Osoby Zdzisława Beksińskiego (1929-2005) zapewne nikomu w Polsce przedstawiać nie trzeba, gdyby kogoś jednak ominęły informacje o nim, to był on polskim artystą, a kojarzony jest przede wszystkim za swoje wybitne dzieła malarskie, jednak wykonywał także liczne grafiki komputerowe, fotografie, rysunki i rzeźby. Jego gdańska wystawa nosi nazwę Beksiński nieznany i jest to niezwykle istotny tytuł, bowiem w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim zaprezentowane są nie obrazy artysty, lecz jego grafiki, fotografie oraz fotomontaże. Sam tytuł wskazuje, że obrazów tutaj nie będzie, będą natomiast — nomen omen — dzieła, o których większość osób nie słyszała, a są równie warte zobaczenia jak cała reszta twórczości artysty. Na początku wystawione są prace pochodzące z najpóźniejszego okresu twórczości autora, tj. grafiki komputerowe tworzone w latach 2000-2005 i zachwycające szczegółowością oraz wirtuozerią wykonania, utrzymane w typowym dla Beksińskiego klimacie.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...