Istnieje prawdopodobieństwo, że w tej recenzji będę częściowo nieobiektywny. Powieść Nie poddawaj się Rainbow Rowell intryguje mnie jako pozycja będąca niczym fan fiction, ale także bawiąca się pewnymi motywami i konwencjami; jest jednak również książką, którą odbieram niezwykle emocjonalnie, ponieważ ma parę cech wpisujących się w szereg moich sympatii, nie tyle w literaturze, co najpierw w życiu (a przez to i pośrednio w literaturze). To powieść, której funkcją jest bardziej gra na emocjach niż cokolwiek innego, a przez te kilka moich sympatii, w które Rowell udało się trafić, Nie poddawaj się spełnia ją — dla mnie — idealnie. Ale po kolei.
Wszystko zaczęło się od Fangirl, czyli powieści Rainbow Rowell, której bohaterka, niejaka Cath, pisze fanfiki do serii książek o Simonie Snowie, wymyślonej przez Rowell na potrzeby tego, że bohaterka musi mieć źródło dla swojej twórczości. To taka opowieść w opowieści, którą jest Fangirl, jednak oprócz tego równolegle powstaje jeszcze trzecia historia, czyli właśnie serie fanfików Cath, z których na czoło wysuwa się Rób swoje, Simonie. Gdy Fangirl się kończy, historia Cath, a także historia oryginału powieściowego wymyślonej przez Rowell Gemmy T. Leslie zostają zamknięte, jednak nadal czuje się niedosyt losów żyjących już trochę własnym życiem bohaterów fanfików Cath, którym poświęcono relatywnie mniej miejsca niż jej życiu. Dlatego Rowell postanawia napisać tę historię, którą stworzyła Cath, jednakże od nowa, aby nie powtarzać tych słów i sytuacji, których używała Cath. I tak powstaje Nie poddawaj się.