Wyobraź sobie, że odwiedzasz pewien dom, niejaki Slade House. Jesteś synem kobiety, która idzie na spotkanie, z którym wiąże Waszą przyszłość, policjantem przeprowadzającym rutynowe dochodzenie albo studentką, członkinią Towarzystwa Zjawisk Paranormalnych, szukającą wraz z innymi członkami czegoś nieprawdopodobnego i nadprzyrodzonego. Odwiedzasz dom, ale nie straszliwy dom o skrzypiących zawiasach tylko ładny, choć zniszczony budynek, a tam spoglądasz na rozbrzęczany ogród, w którym nadal panuje lato. Rosną tu róże, zębate słoneczniki, wyspy maków, kępy naparstnic i całe mnóstwo kwiatów (...). Widać też skalny ogródek, a wszędzie wokół na kwiatach przysiadają pszczoły i motyle. Jest nieziemsko. To jedno z tych magicznych miejsc, gdzie w jednej chwili siedzisz pod śliwą, a w następnej - nad stawem.
David Mitchell buduje niepokój związany z wydarzeniami nader umiejętnie. Nie dzieje się wiele rzeczy niespodziewanych, inne da się racjonalnie wytłumaczyć, a w umyśle znajdujesz wyjaśnienia z chwil, których jeszcze przed chwilą nie pamiętałeś/aś. Pozornie nie dzieje się nic specjalnego, zaczynasz jednak odczuwać niepokój, aż do chwili, w której naprawdę coś się wydarzy; zobacz, jakie oddające grozę chwili słowa umiejętnie wkłada Ci w usta Mitchell: biegnę w stronę schodów do Slade House stopy ślizgają się na żwirze jak we śnie ale jeśli się przewrócę dopadnie mnie zostało mi tylko kilka chwil a ja wbiegam niezdarnie na schody chwytam gałkę w drzwiach. Niestety jednak nie każda historia wzbudzi Twój niepokój - z czasem nastrój grozy będzie coraz mniej wyraźny.
A Mitchell stosuje naprawdę dobry język. Opisując Ci różne rzeczy, wkłada Ci do głowy sformułowania takie jak Nie umiałem zdecydować, jakiego koloru Chloe Chetwynd ma oczy. Niebieskiego. Szarego. Przeraźliwie samotnego. Ponadto, w zależności od tego, kim jesteś, możesz używać innego języka, słów takich jak niezła szprycha czy też myśleć bardzo dosłownie: muszę umieć bardziej "dopasowywać się do grupy", ale nie ma żadnych kursów Dopasowania, nawet na tablicy w miejskiej bibliotece nie ma takich ogłoszeń.
Każda historia, w której jesteś, jest w pewien sposób podobna, ale zarazem zupełnie inna i oryginalna, zaś największe wrażenie robi całość, którą przeżywasz. Mitchell nie poddaje się wewnętrznym schematom, zmienia historie, okoliczności, przypadki - gdy myślisz, że wiesz, co będzie w następnym rozdziale, to okazuje się, że ogromnie się myliłeś. Tak samo pomysł na ogół historii budzi aprobatę - to, co uknuli ci, którzy czyhają na Twoje życia, jest naprawdę nietuzinkowe, choć trochę skomplikowane - dlatego chce się wiedzieć więcej i czytać o tym więcej, niż Mitchell napisał (a fakt, że jest tego za mało, jest niestety pewną wadą). Musisz też zwracać uwagę na szczegóły otoczenia - to także one budują niepokój. Niestety Autorowi w niezbyt dobry sposób udaje się zapoznać Cię z historią oraz z motywacjami osób, którzy chcą skrzywdzić postacie, którymi wyobraziłaś/eś sobie, że jesteś - jak na zastosowany przez niego sposób, wychodzi to i tak całkiem nieźle, tyle tylko, że sposób sam w sobie (nie zdradzę jaki) jest dość nierealny, psychologicznie nieprawdopodobny i mało możliwy do wystąpienia w rzeczywistości.
Mitchell to jednak człowiek nie stroniący od podawania Ci różnych przemyśleń. I tak możesz się na przykład złapać na słowach, że ludzie to maski z maskami pod tymi maskami, a pod nimi noszą jeszcze następne. Ważniejsza jest jednak refleksja na temat walki dobra ze złem, próba zachowania świętości życia i potępienie tych, co próbują przetrwać cudzym kosztem. Ta ideowa walka nie jest jednak walką na słowa, tylko siłowym starciem, bowiem nie można dyskutować o etyce z ludźmi, którzy z własnej woli amputowali sobie sumienie. Motyw ten zasługiwałby jednak na więcej wyeksploatowania. Mitchell pokaże Ci również, jak bardzo w momencie, w którym nie możesz zrobić już nic dla siebie, zaczyna liczyć się to, co możesz zrobić dla innych.
David Mitchell zaprasza Cię do Slade House, do swojego świata, w którym obce Ci siły będą próbowały Cię skrzywdzić, kimkolwiek będziesz. Możesz próbować przetrwać i pomóc innym przetrwać, ale nie zdradzę, czy Ci się uda. Wizyta w domostwie spowoduje Twój niepokój (niestety tylko na początku), a potem wywoła pewne refleksje, jednak zawsze będzie zachwycał Cię świat zbudowany przez Mitchella i język, którym sprawia on, że się posługujesz. Wyobraź sobie, że jesteś tymi poszczególnymi bohaterami i naprawdę przeżywasz wszystkie te historie, a nie tylko o nich czytasz. David Mitchell zaprasza Cię do swojego nietypowego świata. A ja, mimo pewnych wad książki, wraz z nim.
6,5/10
David Mitchell, Slade House, Wydawnictwo MAG, Wydanie I, Warszawa 2017
Przekład: Justyna Gardzińska
Tytuł oryginału: Slade House
PS. Jeżeli czytałeś/aś uprzednio Czasomierze Autora, to według Marre możesz się wiele domyślić. Natomiast jeśli nie czytałaś/eś, to możliwe, że nie całkiem docenisz pewną kwestię. A jeśli chcesz wiedzieć więcej na ten temat, to może po prostu przeczytaj jej recenzję, ponieważ czytała ona zarówno Czasomierze, jak i Slade House.
A Mitchell stosuje naprawdę dobry język. Opisując Ci różne rzeczy, wkłada Ci do głowy sformułowania takie jak Nie umiałem zdecydować, jakiego koloru Chloe Chetwynd ma oczy. Niebieskiego. Szarego. Przeraźliwie samotnego. Ponadto, w zależności od tego, kim jesteś, możesz używać innego języka, słów takich jak niezła szprycha czy też myśleć bardzo dosłownie: muszę umieć bardziej "dopasowywać się do grupy", ale nie ma żadnych kursów Dopasowania, nawet na tablicy w miejskiej bibliotece nie ma takich ogłoszeń.
Każda historia, w której jesteś, jest w pewien sposób podobna, ale zarazem zupełnie inna i oryginalna, zaś największe wrażenie robi całość, którą przeżywasz. Mitchell nie poddaje się wewnętrznym schematom, zmienia historie, okoliczności, przypadki - gdy myślisz, że wiesz, co będzie w następnym rozdziale, to okazuje się, że ogromnie się myliłeś. Tak samo pomysł na ogół historii budzi aprobatę - to, co uknuli ci, którzy czyhają na Twoje życia, jest naprawdę nietuzinkowe, choć trochę skomplikowane - dlatego chce się wiedzieć więcej i czytać o tym więcej, niż Mitchell napisał (a fakt, że jest tego za mało, jest niestety pewną wadą). Musisz też zwracać uwagę na szczegóły otoczenia - to także one budują niepokój. Niestety Autorowi w niezbyt dobry sposób udaje się zapoznać Cię z historią oraz z motywacjami osób, którzy chcą skrzywdzić postacie, którymi wyobraziłaś/eś sobie, że jesteś - jak na zastosowany przez niego sposób, wychodzi to i tak całkiem nieźle, tyle tylko, że sposób sam w sobie (nie zdradzę jaki) jest dość nierealny, psychologicznie nieprawdopodobny i mało możliwy do wystąpienia w rzeczywistości.
Mitchell to jednak człowiek nie stroniący od podawania Ci różnych przemyśleń. I tak możesz się na przykład złapać na słowach, że ludzie to maski z maskami pod tymi maskami, a pod nimi noszą jeszcze następne. Ważniejsza jest jednak refleksja na temat walki dobra ze złem, próba zachowania świętości życia i potępienie tych, co próbują przetrwać cudzym kosztem. Ta ideowa walka nie jest jednak walką na słowa, tylko siłowym starciem, bowiem nie można dyskutować o etyce z ludźmi, którzy z własnej woli amputowali sobie sumienie. Motyw ten zasługiwałby jednak na więcej wyeksploatowania. Mitchell pokaże Ci również, jak bardzo w momencie, w którym nie możesz zrobić już nic dla siebie, zaczyna liczyć się to, co możesz zrobić dla innych.
David Mitchell zaprasza Cię do Slade House, do swojego świata, w którym obce Ci siły będą próbowały Cię skrzywdzić, kimkolwiek będziesz. Możesz próbować przetrwać i pomóc innym przetrwać, ale nie zdradzę, czy Ci się uda. Wizyta w domostwie spowoduje Twój niepokój (niestety tylko na początku), a potem wywoła pewne refleksje, jednak zawsze będzie zachwycał Cię świat zbudowany przez Mitchella i język, którym sprawia on, że się posługujesz. Wyobraź sobie, że jesteś tymi poszczególnymi bohaterami i naprawdę przeżywasz wszystkie te historie, a nie tylko o nich czytasz. David Mitchell zaprasza Cię do swojego nietypowego świata. A ja, mimo pewnych wad książki, wraz z nim.
6,5/10
David Mitchell, Slade House, Wydawnictwo MAG, Wydanie I, Warszawa 2017
Przekład: Justyna Gardzińska
Tytuł oryginału: Slade House
PS. Jeżeli czytałeś/aś uprzednio Czasomierze Autora, to według Marre możesz się wiele domyślić. Natomiast jeśli nie czytałaś/eś, to możliwe, że nie całkiem docenisz pewną kwestię. A jeśli chcesz wiedzieć więcej na ten temat, to może po prostu przeczytaj jej recenzję, ponieważ czytała ona zarówno Czasomierze, jak i Slade House.
To Marre jeszcze uzupełni, że więcej owej walki dobra ze złem znajdziesz właśnie w "Czasomierzach" ;)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję Marre za tę informację, z pewnością kiedyś sięgnę. ;D
UsuńTo pozytywne zaskoczenie, gdy widzę u Ciebie najpierw "Gałęziste", a teraz "Slade House" - powieść cenioną wśród wytrawnych połykaczy historii z dreszczykiem ;) Jednak wnioskując po ocenach obydwu, można łatwo dojść do wniosku, że wyraźnie czegoś im brakuje, aby skraść Twoje czytelnicze serce, prawda? :)
OdpowiedzUsuńA wzmianka o ludzkich maskach to temat doskonale znany weird fiction, o którym wcześniej mieliśmy okazję popisać, i może to będzie ten następny przystanek na mapie grozy w bardzo specyficznym, fantasmagorycznym wydaniu :)
Owszem. ;) Obie akurat były moim zdaniem nieco słabszymi pozycjami, choć być może gdybym była miłośniczką gatunku, to ocena byłaby trochę wyższa. ;) Niemniej nadal nie ustaję w poszukiwaniach dobrej powieści z dreszczykiem, takiej, przy której rzeczywiście będę czuć ten niepokój. Również dlatego (ale z powodu tych masek także!) coraz bardziej zbliża się czas sięgnięcia po książki Wojciecha Guni, a zatem tak - weird fiction, nadchodzę! ;) (Powoli bo powoli, ale jednak). Ach, no i również do Lovecrafta się przymierzam! ;) Zapewne znasz?
UsuńW przeciągu ostatnich tygodni nabyłem kilka książek z serii "Uczta Wyobraźni", ale wśród grona przygarniętych tytułów nie znalazł się żaden pióra Davida Mitchella. A przyznaję, że sama okładka wygląda mocno zachęcająco - wszechobecna czerń kusi :)
OdpowiedzUsuńA co do wspomnianego przez Michała LelandLester weird fiction to serdecznie polecam płody Yasutaki Tsutsui - cudowne pomieszanie science fiction z absurdem i groteską.
Tak, okładka jest bardzo ładna. :) I ja również kupiłam ostatnio kilka książek z tej serii - między innymi "Palimpsest", który ponoć jest świetny, ale także tak bardzo polecaną przez Ciebie "Akwafortę". ;)
UsuńA dziękuję - do tego Pana również się przymierzam, choć dość powoli. ;)
Oj, nie kojarzę wspomnianej przez Ciebie książki, ale pobieżny rzut oka sprawia, że ogromnie żałuję, iż w trakcie swoich łowów na nią nie trafiłem. Motyw miasta jako bohaterka literackiego mocno kojarzy mi się z "Viriconium", którego lekturę (chociaż jej nie ukończyłem) wspominam b. dobrze.
UsuńO, "Viriconium" natomiast ja chcę przeczytać, aczkolwiek nie spieszę się z lekturą, bo ponoć to jedna ze słabszych pozycji Uczty Wyobraźni, choć skoro Ty wspominasz jej lekturę tak dobrze, to może jednak trochę przyspieszę sięgnięcie po nią. Natomiast jeśli masz ochotę na kupno "Palimpsestu", to jest jeszcze dostępny w sklepie Gildia.pl :)
UsuńO proszę, kolejna groza u Ciebie? Czuję się zaskoczona ;). I trochę zaintrygowana, choć - jak widać - Mitchell nie porwał. A szkoda, bo jedyna książka jego autorstwa, którą przyszło mi czytać, a mianowicie "Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta", mnie zachwyciła. I myślę, że Tobie również by się spodobała, bo to mocno azjatycka powieść ;). Ale pomimo mankamentów i niedoróbek, chętnie przeczytam "Slade house". Bo jestem pewna, że język tej powieści rzeczywiście jest dobry :).
OdpowiedzUsuńPS ale krótka recenzja Ci wyszła :P.
Tak! Ostatnio chodzi za mną ten gatunek, choć obecnie eksploruję go jedynie literacko, a nie filmowo ;). Nie porwał, aczkolwiek zakładam, że to może być kwestia tej jednej książki, a nie autora, dlatego wierzę, że "Tysiąc jesieni..." bardziej mi się spodoba ;). Mam tę książkę nawet już w domu na półce, niemniej słyszałam, że to powieść historyczna, a że te czytam bardzo rzadko, zapewne najpierw sięgnę po inną książkę jego autorstwa (wszystkie wydają się bardzo interesujące). Sięgnij - mimo pewnych wad warto ją przeczytać. ;)
UsuńPS. Prawda? Ale wyjątkowo nie miałam za dużo do analizowania :P.
No proszę, to niedługo może sięgniesz po piękne cegiełki Lovecrafta, albo opowiadania Blackwooda - tak dla porównania starszej, klasycznej grozy z tą nową ;).
UsuńO, no to skoro masz na półce, to nie ma co się wahać. To powieść obyczajowa, psychologiczna i rzeczywiście historyczna, bo dzieje się w XVI/XIX wieku, ale mam nadzieję, że to nie będzie Ci przeszkadzać. Jeśli czytałaś książki Clavella, z pewnością znajdziesz w powieści Mitchella pewne ich echa :).
No rzeczywiście, ale dla Ciebie to raczej na szkodę. Taka fanka analizy pewnie analizuje nawet we śnie :P.
Dokładnie tak - powoli zbieram się na kupno i przeczytanie Lovecrafta, tylko przeraża mnie objętość, zwłaszcza że zaczął się rok akademicki, a ja czasu na czytanie mam chyba jeszcze mniej niż zwykle podczas studiów :/. Blackwooda też mam w planach, choć to raczej w dalszej przyszłości ;). I oprócz tego Edgar Allan Poe :D!
UsuńNie czytałam (jeszcze) właśnie Clavella, ale mam zamiar kiedyś, choć pewnie jednak na pierwszy ogień pójdzie Mitchell. Z tą powieścią historyczną chodzi o to, że ja jakoś nie przepadam za tym gatunkiem, niemniej jeśli jest tam dużo psychologii, to pewnie z tego powodu mi się spodoba :). Jednak najpierw "Czasomierze" - Marre bardzo mnie na tę powieść nakręciła, ponieważ to to samo uniwersum, co w "Slade House", a więcej tam o tej walce dobra ze złem :D.
Ech, gdzieżby tam, we śnie to ja odpoczywam :P! Ale za to analizuję własne sny. Znaczy nie siedzę z żadnym sennikiem ani nic z tych rzeczy, ale jestem dość wyczulona na to, kto mi się śni i co w tych snach robi - mierzę na przykład mój stopień lubienia danej osoby tym, czy pojawia się ona w moich snach i jak często :P. Albo kiedyś, gdy jeszcze myślałam, że jestem dziewczyną, dzięki snom zrozumiałam, że nie jestem lesbijką :P.
Nie bój się objętości - Lovecrafta nie trzeba czytać na raz, można sobie dawkować opowiadania i odkładać, kiedy grozy jest już za dużo ;). Ja przeczytałam dwa zbiory na raz i mózg mi się zlasował. A Blackwood jest genialny! Z tej trójki lubię go chyba najbardziej.
UsuńO, z "Czasomierzami" też bym musiała się bliżej poznać, bo kusi mnie mocno ta książka. No i "Atlas chmur", chociaż film był... eh :P
Haha no tak, o nic innego Cię nie podejrzewałam ;). Ale akurat pasję analizowania snów podzielam, chociaż mój nigdy nie okazał się w żaden sposób zakotwiczony we mnie na tyle, by coś powiedzieć o mojej osobie. Robię to raczej dla zabawy.
No tak, w sumie masz rację i nie trzeba, nie chciałbym jednak robić sobie miesięcznych przerw, a tak pewnie będzie to wyglądało w roku akademickim... Ale jak mnie najdzie ochota, to i tak zacznę już niedługo :).
UsuńMasz na myśli, że "Atlas chmur" był słabą ekranizacją czy ogólnie słabym filmem? :)
To tak jeszcze pozostając w temacie snów - śniło mi się ostatnio, że mieszkaliśmy w tym samym hotelu i ratowaliśmy świat przed krwiożerczymi wilkołakami, które w dodatku walczyły za pomocą noży kuchennych :D.
Rozumiem, ja też nie lubię obcować z tekstami "z doskoku" - to trochę niweluje klimat. Ale akurat w przypadku Lovecrafta można się o to pokusić. Bo w klimat i tak się wejdzie ;).
UsuńBył słabym filmem. Ekranizacją może też, ale tego nie wiem, bo książki nie czytałam. Dlatego jestem ciekawa, jak Mitchell wykorzystał ten koncept. Film niestety okazał się po prostu długą, nudną papką.
Aaa! Zawsze chciałam być łowczynią wilkołaków lub wampirów, więc podoba mi się taki zamysł :P. Nawet jeśli wilkołaki miały dodatkową moc walki nożami kuchennymi ;).
Racja, napisałaś mi nawet wyżej, że czytałaś tylko "Tysiąc jesieni..." Mitchella, przepraszam, jakoś nie myślałem zadając to pytanie. :P
UsuńPowiem Ci, że bardzo mi się podoba taka forma recenzji. :) Piszesz tak, że chciałabym sięgnąć po tę książkę, chociaż wiem, że tego nie zrobię, bo nie lubimy się z Mitchellem. Od czasu "Atlasu chmur" trzymamy się od siebie z daleka i raczej nie liczymy na powtórne spotkanie. ;D
OdpowiedzUsuńTo bardzo się cieszę, bo już nudziły mnie takie typowe formy i potrzebowałam chwilowej odmiany ;). Miło mi, że opisałam książkę zachęcająco, ale rozumiem i nie namawiam ;). Jednak ojej, czemuż to się nie lubicie? :o
UsuńAch, Mitchell i jego język... Czytałam jak dotąd jedynie "Atlas chmur", ale jego umiejętność operowania różnymi stylami literackimi w obrębie jednej książki wzbudziła mój podziw. :) Także za "Slade House" też się pewnie kiedyś zabiorę. :)
OdpowiedzUsuńSuper! A "Atlas chmur" natomiast ja planuję przeczytać - ekranizacja zrobiła na mnie kolosalne wrażenie, choć słyszałam chyba, że jest lepsza od książki. :(
UsuńMimo pewnych niedostatków i tak poczułam się zaintrygowana. I do tego domu, chociaż z pewnymi obawami, bo strachliwa jestem, chętnie bym kiedyś zajrzała.
OdpowiedzUsuńPS Klimatyczne zdjęcie! :)
Cieszę się i mam nadzieję, że Ci się spodoba oraz nie przestraszysz się za bardzo :).
UsuńDziękuję - czyli opłaca się wynajmować mieszkanie w starej i (chyba) nieodremontowanej kamienicy! :D