Kto nie słyszał o książce Hanyi Yanagihary, czyli sławnym już w Polsce Małym życiu, będącym drugą powieścią autorki, lecz pierwszą wydaną w Polsce? Przeszło rok temu była to chyba jedna z najczęściej czytanych książek, którą się zachwycano, którą krytykowano i która poruszyła rzesze czytelników/czek, a chyba wszyscy, którzy po nią sięgnęli, wielokrotnie w trakcie lektury sięgnęli również po chusteczki higieniczne. Czy to gwarancja dobrej lektury? Z pewnością nie. A czy Małe życie dobrą lekturą było? Zarazem tak, jak i nie. Również złą lekturą zarazem było i nie było. Z pewnością nie było jednak lekturą średnią. Zapraszam.
Powieść zaczyna się w momencie, kiedy dwójka przyjaciół, Jude i Willem, będący w wieku ponad dwudziestu lat, wynajmują nowe mieszkanie. Są oni tylko częścią z czwórki przyjaciół - pozostała dwójka to JB oraz Malcolm. We czterech znają się od czasów college'u i bez względu na to, jak wygląda rzeczywistość, postrzegani są jako nierozłączna grupa, która zawsze spędza ze sobą czas i ma do siebie zaufanie. JB to artysta, głównie malarz, lecz nie tylko; Malcolm to architekt, Willem - aspirujący aktor, zaś Jude to najbardziej tajemnicza postać z nich wszystkich. Chorowity, pełen traum i problemów z przeszłości, jest doskonałym matematykiem studiującym prawo, a jego pochodzenie i życie sprzed czasu przybycia do college'u są nieznane, nawet dla przyjaciół. Na kartach powieści poznajemy całe ich życie - akcja obejmuje jedynie około trzydziestu lat, ale przedstawione również zostają retrospektywnie lata dzieciństwa pozostałych bohaterów (zwłaszcza Jude'a) oraz wydarzenia po właściwej akcji.
Fabuła zbudowana jest z sześciu części, a każda z nich składa się z kilku - przeważnie monstrualnie długich - rozdziałów wypełnionych wydarzeniami z życia bohaterów. Są to jednak czasem tylko scenki, często do niczego nie prowadzące wydarzenia, o których czyta się całkiem dobrze, jednakże nie ma się poczucia ich celowości w powieści. W związku z tym fabuła jest ogromnie rozwleczona, a momentami ciężko sobie przypomnieć, co się działo jakiś czas temu, tak jakby nie wydarzyło się nic ważnego. Zachowania bohaterów służące do pokazania ich charakterów mogłyby zostać przedstawione w kilku scenach, jednak są tu nie tylko rozbudowane, ale także powtarzane wielokrotnie, dzięki czemu można zobaczyć ogromną ilość razy jakie postawy cechują postaci, a zwłaszcza jakie problemy ma Jude, co jednak nie prowadzi do niczego oprócz potwierdzenia tego, co zostało zaprezentowane już sto, dwieście, trzysta stron temu. Na rozwleczenie wpływa również to, że relacje bohaterów często są zaprezentowane scena po scenie, można więc obejrzeć bardzo wiele fragmentów ich codzienności. Niestety obok tych bardzo rozwleczonych fragmentów są również te, które zostały przedstawione skrótowo - zwłaszcza tyczy się to zakończenia, które w porównaniu do całej powieści jest o wiele krótsze. Prawdopodobnie miał być to celowy zabieg, niemniej i tak stanowi to pewien zgrzyt. Wielokrotnie autorka wprowadza liczne retrospekcje, jednak kolejne przeskoki w czasie (z przeszłości do teraźniejszości) są tak nagłe i niezaznaczone, że w pierwszej chwili odczuwa się oszołomienie i trzeba się chwilę zastanowić, aby mieć rozeznanie w tym, co się dzieje. Jedynym udanym zabiegiem fabularnym są listy Harolda, wykładowcy Jude'a z uniwersytetu, który potem staje się bliską mu osobą - pozwalają one dobrze przedstawić jego perspektywę, a czasem też niektóre wydarzenia. Bardzo dobra i urozmaicająca lekturę koncepcja.
Kwestia postaci również jest problematyczna. Głównych bohaterów miała być tutaj czwórka - JB, Malcolm, Willem i Jude. Jednak przez większą część powieści, za wyjątkiem jej początku, wydarzenia kręcą się tylko wokół Jude'a i Willema, jego najbliższego przyjaciela, a także dotyczą Harolda, co wygląda tak, jakby Yanagihara zapomniała o tym, że najpierw miała pisać o czwórce przyjaciół. Nie ma praktycznie mowy o JB i Malcolmie, pojawiają się oni jedynie epizodycznie, a poznanie ich życia na początku powieści wydaje się być do niczego niepotrzebne. Właściwie to oni sami nie są szczególnie potrzebni - jeszcze JB tak, jako malarz rejestrujący życie swoich przyjaciół oraz podczas pewnego epizodu narkotykowego, który w jakiś sposób napędza potem konstrukcję psychologiczną Jude'a, jednakże zamiast Malcolma w powieści mógłby wystąpić jakikolwiek inny architekt i nic by Małe życie na tym nie straciło. Ekspozycja postaci również pozostawia wiele do życzenia, ponieważ niedługo po ich wprowadzeniu autorka poświęca części rozdziału na opowiedzenie o ich życiu. Co więcej, mimo że bohaterowie starzeją się o jakieś trzydzieści lat w powieści, nie odnosi się wrażenia, że się zmieniają - wręcz przeciwnie, zachowują się bardzo podobnie jak wtedy, gdy mieli po dwadzieścia parę lat (zresztą Yanagihara daje później do zrozumienia, że jej zdaniem ludzie się nie zmieniają, a jedynie klarują).
Jednak o wiele większym zarzutem wobec tworzenia bohaterów jest to, co autorka robi z Jude'a. Wykreowany on miał być jako ten, który udziela wsparcia przyjaciołom, jednakże gdyby nie blurb z tyłu okładki i wspomnienie o tym ze dwa czy trzy razy w powieści, nie sposób byłoby się tego domyśleć, bowiem nie jest to w ogóle pokazane, a jedynie powiedziane przez Yanagiharę. Pokazane jest natomiast to, jak to właśnie on przez cały czas potrzebuje pomocy i to jemu udzielane jest owo wsparcie; to o niego wszyscy się troszczą, co zaprezentowane jest tak często, że można mieć tego dosyć i od nadmiaru złych rzeczy można przestać mu współczuć. Ponadto Jude to postać, którą spotkało w życiu wiele złych rzeczy, tak wiele, iż zaskakujące jest, jak autorka na nie wszystkie wpadła. Ilość okropieństw, które spotkały głównego bohatera, jest niewiarygodna; owszem, w rzeczywistym świecie mogłoby mieć to miejsce, ale u tak niewielkiej ilości ludzi, że jest to nadal coś tak nieprawdopodobnego, że zbudowanie na tym powieści z logiczną konstrukcją jest niemożliwe. Niemniej oddanie psychiki osoby z ciężkimi traumami, w tym braku logiki w myśleniu takich osób o nich samym, udało się autorce rewelacyjnie.
Inny problem związany z bohaterami dotyczy kwestii LGBTQIA+. (Teraz będzie mały spoiler, znaczy to dość znaczące informacje dla konstrukcji postaci, ale zarazem pojawiające się na początku powieści, może poza jedną, która jest już trochę większym spoilerem, o ile ktoś to będzie pamiętał podczas czytania). W powieści występuje zatrzęsienie postaci homoseksualnych, a z czwórki głównych bohaterów dwóch jest homoseksualnych, jeden biseksualny, zaś ostatni zastanawia się nad tym, czy jest osobą homo- czy heteroseksualną. Rozważa jedno albo drugie, nie dopuszczając do głowy myśli, że może być biseksualny; wygląda to jednak tak, jakby autorka zupełnie nie znała tego terminu i nie zdawała sobie sprawy, że mogą się jednej osobie podobać osoby więcej niż jednej płci. Wracając jednak do tamtej postaci biseksualnej - w jej przypadku to określenie też nie pada ani razu, tak jakby kontakty z mężczyznami były czymś wyjątkowym, związanym z tylko konkretnym lub konkretnymi mężczyznami. (To akurat jest psychologicznie możliwe). Tak czy inaczej, biseksualizm wydaje się terminem nieznajomym autorce; a do osoby zastanawiającej się nad własną seksualnością pasowałby również aseksualizm, ale to określenie na nią pada kilkaset stron później i to w formie żartu. Wygląda to tak, jakby autorka nie zgłębiła dokładnie tematu ludzkiej seksualności, nie przeszkadza jej to jednak w tworzeniu rzeszy postaci homoseksualnych.
A tych, prawdę powiedziawszy, jest tu porównywalna ilość, o ile nie więcej, niż postaci heteroseksualnych. Byłoby to logiczne, gdyby książka skupiała się tylko na światku artystów albo (wymyślony, logiczny przykład) tylko na członkach organizacji pozarządowej walczących o prawa mniejszości seksualnych, jednak tak nie jest. Osoby homoseksualne pojawiają się często i pochodzą z różnych środowisk, spotykają się często zupełnie przypadkiem, a to znowu zaburza logiczną konstrukcję świata. A mnie osobiście bardzo boli fakt, że nie ma osoby, która powiedziałaby, że jest biseksualna; oczywiście postaci LGBTQIA+ jest w literaturze bardzo mało, jeśli jednak ktoś, tak jak Yanagihara, chce ich zaprezentować, to niech nie ucieka od literki B. Swoją drogą, to zatrzęsienie postaci homoseksualnych wygląda tak, jak zachowanie typowe dla niektórych fanek yaoi. Kojarzycie sytuację, gdy młoda osoba, najczęściej płci żeńskiej, tak bardzo podnieca się gejami, że w pisanych przez siebie opowiadaniach tworzy z gejów większość bohaterów? Niestety właśnie tak niedojrzale to wygląda w przypadku Yanagihary. Ponadto, poza jednym, a właściwie dwoma przypadkami, seksualność danej postaci nie ma najmniejszego wpływu na jej życie w społeczeństwie bądź na cokolwiek innego; o ile kolor skóry w przypadku poszczególnych postaci może mieć wpływ na ich rolę w społeczeństwie, o tyle orientacja seksualna nie, co znowu wygląda tak, jakby autorka tworzyła takie postaci dla samego ich tworzenia.
A tych, prawdę powiedziawszy, jest tu porównywalna ilość, o ile nie więcej, niż postaci heteroseksualnych. Byłoby to logiczne, gdyby książka skupiała się tylko na światku artystów albo (wymyślony, logiczny przykład) tylko na członkach organizacji pozarządowej walczących o prawa mniejszości seksualnych, jednak tak nie jest. Osoby homoseksualne pojawiają się często i pochodzą z różnych środowisk, spotykają się często zupełnie przypadkiem, a to znowu zaburza logiczną konstrukcję świata. A mnie osobiście bardzo boli fakt, że nie ma osoby, która powiedziałaby, że jest biseksualna; oczywiście postaci LGBTQIA+ jest w literaturze bardzo mało, jeśli jednak ktoś, tak jak Yanagihara, chce ich zaprezentować, to niech nie ucieka od literki B. Swoją drogą, to zatrzęsienie postaci homoseksualnych wygląda tak, jak zachowanie typowe dla niektórych fanek yaoi. Kojarzycie sytuację, gdy młoda osoba, najczęściej płci żeńskiej, tak bardzo podnieca się gejami, że w pisanych przez siebie opowiadaniach tworzy z gejów większość bohaterów? Niestety właśnie tak niedojrzale to wygląda w przypadku Yanagihary. Ponadto, poza jednym, a właściwie dwoma przypadkami, seksualność danej postaci nie ma najmniejszego wpływu na jej życie w społeczeństwie bądź na cokolwiek innego; o ile kolor skóry w przypadku poszczególnych postaci może mieć wpływ na ich rolę w społeczeństwie, o tyle orientacja seksualna nie, co znowu wygląda tak, jakby autorka tworzyła takie postaci dla samego ich tworzenia.
Niestety język również nie jest mocną stroną powieści. Jest poprawny, ale niczym się nie wyróżnia, chyba że autorka nagle robi jakiś opis: JB obserwował, jak dobrotliwe światło rozlewa się po wnętrzu wagonu niczym syrop, patrzył, jak wygładza zmarszczki na czołach, podświetla siwe włosy na złoto, agresywny połysk tandetnych tkanin przemienia zaś w lśniący przepych (str. 34). Widać, że jej język staje się wtedy o wiele ładniejszy, jednak po skończeniu opisywania czegoś wraca ona do swojego typowego, niewyróżniającego się stylu, a ta niekonsekwencja sprawia jeszcze gorsze wrażenie niż język zwyczajnie przeciętny; zresztą tego typu opisów jest zaledwie kilka, co ponownie wygląda, jakby autorka zapominała, że umie ładnie pisać oraz że powinna to robić.
Yanagihara wielokrotnie nawiązuje do Biblii. Jednym z takich nawiązań jest stworzenie powieści w sześciu częściach, bowiem szóstka to w symbolice biblijnej liczba oznaczająca człowieka, o jeden mniejsza od doskonałej liczby boskiej siedem, a zatem liczba sugerująca niedoskonałość człowieka. Wygląda to na swoistą grę ze strony autorki, bowiem Jude cały czas jawił się sobie jako niedoskonały, czytając jednak ma się wrażenie, że był w ogromnym błędzie, a tym samym symbolika niedoskonałości w jakiś sposób tylko jego idealność (tę idealność, jaką mają osoby, które się kocha, pomimo wad i chorób) uwypukla. Ponadto sama postać Jude'a, nawiązuje do osoby świętego Judy, czyli jednego z Apostołów, którego atrybutami są laska (o niej poruszał się Jude) czy księga (atrybut wiedzy, którą Jude miał bardzo dużą). Ponadto Apostoł ten jest patronem spraw beznadziejnych, a problemy Jude'a były ogromnie trudne do rozwiązania. Jakby tego było mało, Willem w pewnym momencie przywozi przyjacielowi z podróży figurkę świętego Judy, co tłumaczy podobieństwem Jude'a do tego świętego, a to jest zabiegiem autorki na bardzo niskim poziomie, gdyż narzuca interpretację biblijną wprost, a także insynuuje, że potencjalni czytelnicy/czki nie są na tyle inteligentni, aby na to wpaść. Odchodząc już od Jude'a, ale pozostając w tematyce imion - Willem to forma imienia William, co w języku starogermańskim oznacza, jak mówi Wikipedia, tego, który udziela schronienia, a to bardzo pasuje do tej postaci, która przez całą powieść próbowała wspierać przyjaciela.
Dla odmiany - św. Juda Tadeusz. Źródło. |
Przez całą powieść poznajemy życie Jude'a, jego problemy, traumy i tragiczną historię jego młodości, która ogromnie go ukształtowała. Nieprawdopodobieństwo tego, że to wszystko mogło spotkać jedną osobę, to jeden problem; drugim jest poziom okropieństwa tych wydarzeń. Przez ich ukazanie, Yanagihara próbuje wzbudzić emocje czytających, co zresztą udaje jej się doskonale, aczkolwiek autorka, aby wywołać te liczne emocje, zbyt często na nich gra; historia jest tak dramatyczna, że nie sposób nie zapłakać podczas lektury i to nie raz, nie dwa, ale kilkadziesiąt razy. Wszystko to prowadzi do pewnego katharsis; o ile sama gra na emocjach czytelnika/czki jest niewłaściwa, o tyle w ostatecznym rozrachunku pomysł autorki, aby doświadczyć czytających uczuciem oczyszczenia staje się zaletą Małego życia. Spojrzenie na ból człowieczy, okropność i nieuchronność ludzkiego, fatalnego losu ma efekt oczyszczający, ale i zmuszający do refleksji nad złem świata, które czasem dotyka niewinnych w sposób tak wielki, że nawet najgorsi nie zasługiwaliby na taki los; nie da się jednak tego zmienić albo z tym wygrać.
Książka Yanagihary ukazuje również wartość rozmowy na temat traum oraz wzbudza refleksję nad istotą przyjaźni, miłości i empatii. Pokazuje, że nawet jeśli nie jest możliwe uchronienie kogoś przed złem, tragicznym losem, fatum czy czymkolwiek innym - jeśli nie jest możliwe uratowanie drugiego człowieka - a można jedynie być dla niego wsparciem i stać u jego boku, to warto to robić; warto się starać, choćby wszystkie wysiłki miały iść na marne. Autorka nie udziela odpowiedzi na pytanie dlaczego warto, jak gdyby mówiła, że współczucie, empatia i niesienie pomocy są wartością samą w sobie. Każe również przyjrzeć się swojemu zachowaniu, zapytać siebie, czy nie przyczyniło się choćby w najmniejszym stopniu do czyichś traum; zmusza do spojrzenia i oceny własnego zachowania. Małe życie to jednak również książka, którą ocenia się bardzo subiektywnie, przez pryzmat własnych doświadczeń, własnej samotności, własnej pomocy swoim bliskim i własnych problemów, dlatego emocje i przemyślenia, które wywołuje, są o wiele bardziej powiązane z osobistymi doświadczenia czytelników/czek niż w przypadku innych książek*. Niestety również w przypadku pokazania wartości troski o druga osobę kryje się pewien brak logiki autorki, bowiem Jude już od początku pokazuje różne własne traumy, natomiast bardzo długo nikt na nie nie reaguje, nikt nie sugeruje mu nawet, że mógłby on iść na terapię; zaczynają to robić dopiero później, a przecież w realnym świecie ludzie - zwłaszcza ci inteligentni i z odpowiednim wykształceniem, a takimi własnie stworzyła Yanagihara przyjaciół Jude'a - na takie rzeczy wpadliby o wiele szybciej niż po niecałych dziesięciu latach znajomości. Jeśli zaś chodzi o zwykłą rozmowę i wsparcie psychiczne osoby cierpiącej - bardzo długo wszyscy uciekają od odpowiedzialności, co może nie jest zupełnie nielogiczne, niemniej wzbudza zbyt dużą irytację podczas czytania.
Małe życie to również, jak sugeruje sam tytuł, opowieść o życiu i o radzeniu sobie z nim. Bohaterowie próbują to robić na przeróżne sposoby - uciekając w narkotyki, seks, sztukę, pracę czy samookaleczenie się, często jednak taka ucieczka nie pomaga poradzić sobie z rzeczywistością. Najwięcej walki o życie toczy rzecz jasna Jude, próbujący przekonać siebie, że to, co jego spotkało, nie zmniejsza wartości jego życia. Cały czas uważa je za bezwartościowe, w głębi jednak pragnąc uznania wartości swojego życia, pomimo całego zła, które go spotkało. Jak to określa przyjaciel Jude'a, Andy, zwracając się do Willema: Chce, żebyś go zapewnił, że jego życie, choć takie niepojęte, jest jednak życiem (str. 641). Tym samym powieść Yanagihary jaki się jako swoista afirmacja życia, pełnego trudów i bolączek, w którym jednak staramy się być szczęśliwi i czepiamy się najmniejszych nadziei i okruchów radości, byle tylko uczynić je bardziej znośnym i mieć pewność o jego wartości.
Innym niezwykle ważnym motywem jest pamięć i walka z nią, mająca doprowadzić do tego, aby nie dopuścić do siebie złych wspomnień i złych rzeczy. Jude prowadzi ciągłą walkę z samym sobą, stosując przeróżne metody, takie jak specjalnie opracowana przez niego technika pracy z własną psychiką i samookaleczenie się; robi to, aby zapomnieć o przeszłości, której wspomnienia jawią mu się jako hieny: Hieny wróciły, jeszcze liczniejsze i bardziej zgłodniałe, bardziej nieustępliwe w swej pogoni. A potem wróciło też wszystko inne; długie lata wspomnień, które - zdawało mu się - już kontrolował i pozbawił kłów, napierały na niego znowu skowycząc i skacząc przed jego oczami, nie do zignorowania przez hałas, który czyniły, niezmordowane w domaganiu się uwagi (str. 443). Później jednak toczy on walkę, aby przypomnieć sobie pewne inne fragmenty przeszłości, które w całości pragnie ocalić od zapomnienia.
Małe życie to warsztatowo zła książka i zarazem najgorsza, jaką przeczytałam w tym roku. Język Yanagihary jest zupełnie przeciętny, a fabuła momentami rozwija się bardzo powoli, skupiając się na niezbyt ważnych wydarzeniach, kreacja bohaterów zaś jest równie niskich lotów, zarówno jeśli chodzi o ekspozycję, jak i sposób przedstawienia osoby Jude'a. Kwestie LGBTQIA+ zostały potraktowane bardzo po macoszemu, a oceny również nie poprawia fakt sugerowania przez Yanagiharę nawiązań biblijnych. Małe życie zapewnia jednak czytelnikom/czkom bardzo dobre katharsis wynikające z ogromu emocji oraz zachwyca przekazem i przemyśleniami płynącymi z lektury. Małe życie jest zarówno złą, jak i dobrą powieścią, nie jest jednak w żadnym razie książką średnią. Dlatego po raz pierwszy w życiu nie wystawiam powieści oceny, bo musiałabym wystawić średnią, a to byłoby najgorsze, co mogłabym jej uczynić.
A Wy? Czytaliście Małe życie? Jeśli tak, to jakie mieliście odczucia i przemyślenia, zarówno w kwestiach warsztatu autorki, jak i przekazu książki? Dajcie znać :)
Moja ocena: -/10
Hanya Yanagihara, Małe życie, Grupa Wydawnicza Foksal, Wydanie I, Warszawa 2016.
Przekład: Jolanta Kozak
Tytuł oryginału: A Little Life
* A przynajmniej tak mi się wydaje, choć równie dobrze mogło to być tak, że książka zestroiła się tak bardzo z moimi problemami, a inni się tak nie dostrajają... Choć nie sądzę.
EDIT po kilku miesiącach, czyli link do fantastycznej recenzji Marty z Między sklejonymi kartkami, gdzie znajduje się jej recenzja Małego życia. Bardzo rozwijająca. Zajrzyjcie. Wiem, że tak się linków nie dodaje, ale ta recenzja jest zbyt ciekawa, aby o niej zapomnieć. No dobra. To ja chcę o niej pamiętać, więc po prostu muszę ją tu zapisać 😛.
Moja ulubiona :)
OdpowiedzUsuńWbrew temu, że niektóre rzeczy mi się w niej nie podobały, absolutnie to rozumiem :)
UsuńTo niesamowite. Byłam zrozpaczona niewiernością mojego męża. Odtąd nocuje w domu i nasza para wraca do życia. Wielkie podziękowania dla dr Obodo, na wypadek gdybyś potrzebował pomocy, aby skontaktować się z templeofanswer @ hotmail. co. uk lub whatsapp + 234 8155 42548-1
UsuńDlaczego niemal za każdym razem, gdy włączam się w dyskusję o "Małym życiu", to tworzę elaborat? ;D Chyba po prostu nigdy do końca nie poukładałam sobie w głowie po skończonej lekturze.
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, z czym się zgadzam. Czyli od kwestii empatii. Dla mnie w tym wątku chodzi o to, że nawet najdoskonalsza, jak się wydaje, osoba, może kryć w sobie olbrzymie problemy, których nie da się przepracować. I że można znać człowieka przez wiele lat, i tak naprawdę nic o nim nie wiedzieć.
Co do postaci homoseksualnych. Minął rok i część rzeczy zapomniałam, więc zapytam: Malcolm nie był hetero? A co do całościowego odbioru tych wątków, przez całą lekturę nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ma to jakiś całościowy wydźwięk, odnoszący się do pozycji osób homoseksualnych w naszym społeczeństwie. Aczkolwiek do dziś nie wykminiłam, o co konkretnie mogło chodzić :P
Nie zgodzę się z jednym zarzutem: Yanagihara nie ma słabego warsztatu. (Tylko struktura powieści jej poważnie siada). Używa dość prostego języka, ale stylistycznie wydaje się bardzo samoświadoma. Jej narracja jest niezwykle szczegółowa, a mimo wszystko spójna i wciągająca. Nie znoszę grubych cegieł, a tutaj te osiemset stron ani przez moment mnie nie znudziło. Zwłaszcza w retrospekcjach Jude'a ujawnia cudowną umiejętność opowiadania.
I podoba mi się twoja biblijna interpretacja, nie pomyślałam o tym w ten sposób :D
PS. Do zdjęć z Pixabay nie musisz przypisywać źródeł ;)
Ale co w tym złego, że tworzysz elaborat? :D Mnie to bardzo cieszy, ja je bardzo lubię :D!
UsuńTak. To też jest sensowna refleksja, która przy okazji usprawiedliwia to, że Jude'owi w życiu zawodowym wszystko się udawało, co też mnie trochę zirytowało, ale zapomniałem o tym zupełnie. Wychodzi jednak na to, że takie odczytanie jego postaci jest bardzo logiczne. A z (brakiem) znajomości drugiej osoby, mimo spędzonych razem wielu lat, oczywiście również się zgadzam.
Malcolm właśnie zastanawiał się, czy jest hetero czy homo. I tu by bardzo pasował biseksualizm albo aseksualizm, ale to drugie pada dopiero później, kiedy Malcolm pyta, czy Jude może być asem, a JB rzuca: "Chyba Ty". Taki niby żarcik, niby nie. Tak czy inaczej kwestia jego seksualności pozostaje niewyjaśniona; ma on żonę, którą chyba kocha, ale to przecież nie neguje bi- lub aseksualizmu.
No własnie ja też tego nie widzę :/. Jedyne wnioski, które można by wysnuć dotyczą tego, że Willema obwołano gejem po tym, jak ujawnił swój związek z Jude'em, co można by rozumieć jako pokazanie, że biseksualizm jest negowany społecznie (gdyby sama autorka go nie negowała, nie pisząc o nim) albo jako pokazanie jednostronności mediów i braku dostrzegania perspektywy. Jednak do tego nie potrzebne są te rzesze postaci homoseksualnych, tak więc nadal nie wiem.
No to teraz ja się z Tobą nie zgodzę :D. Znaczy nie tyle nie zgodzę, co mam po prostu inne odczucia - tj. mnie momentami nudziło, zwłaszcza na początku. Czyli mówisz, że nie miałaś wrażenia, że te szczegóły prowadzą donikąd? :P
Naprawdę? :o Mnie się to nasunęło bardzo szybko. Ale może to dlatego, że przed czytaniem spotkałem się już z informacją, że "Małe życie" nawiązuje do Biblii - tylko nie wiedziałem, jakie to będą nawiązania, no ale od razu zacząłem ich wypatrywać przez to.
PS. Dzięki za informację! :D
Przeczytałam ten komentarz tydzień temu i zapomniałam odpisać ;D
UsuńZ tym Malcolmem może być tak, że ponieważ autorka w pewnym momencie przestała skupiać się na jego opisie, to wiele aspektów jego osobowości pozostało niedoprecyzowanych. Ja go odebrałam generalnie jako zniechęconego do życia, nie mającego na siebie do końca pomysłu (to był świetny wątek, szkoda, że urwany...), więc może stąd twój odbiór, nazwijmy to, niepewnej seksualności.
I jeszcze co do Willema i Jude'a, to pomyślałam sobie, że akurat w ich przypadku jasne określenie ich jako homoseksualnych/biseksualnych (zauważ, że w przypadku Jude'a ten homoseksualizm nie wydaje się taki do końca naturalny, jakby Yanagihara chciała pokazać, że jego seksualność została zdefiniowana przez przemoc, której doświadczył w dzieciństwie) nie wydaje się kluczowe. Że najważniejsze nie jest ogólne preferencje seksualne, a bliska relacja z drugą osobą, niezależnie od jej płci.
Co do szczegółów - nie, przyjęłam, że to taki styl, taka konwencja. Choć z perspektywy całości faktycznie zaprowadziła donikąd ;)
Spoko, ja miałem tyle nauki, że było ciężko siąść na spokojnie i odpowiedzieć... Choć komentować u Ciebie jakoś czas znalazłem, więc w sumie to nie wiem xD.
UsuńTak, to w sumie bardzo prawdopodobne, niemniej tak czy inaczej jest to jakaś wada :p. Ale masz rację, on ogólnie był taki trochę zniechęcony i bez pomysłu, dlatego tym bardziej szkoda, że ten wątek ucięto - był o wiele ciekawszą postacią niż JB, który mnie akurat irytował ;).
Hmm, w sumie to masz rację, że tutaj odniesienie do ich orientacji akurat nie jest takie kluczowe. Z drugiej strony i tak mi przeszkadza, że gazety najpierw odbierały Willema jako hetero, a jak wyszło, że jest w związku z Jude'em, to i one, i ten jego agent, Kit, nazywały go gejem. To też tego typu sprawa - gdyby Yanagihara chciała pokazać, że płeć nie jest ważna, bardziej by pasowało chyba nazywanie Willema nadal hetero. Tak mi się wydaje. Natomiast gdyby chciała pokazać, że media spychają biseksualizm na margines, to wypadałoby jakoś dać to do zrozumienia w którymś fragmencie z rozmyśleniami narratora... Ale może się czepiam. Choć zarazem nie po to obiecałem sobie, że zrecenzuję wszystkie książki LGBTQIA wydane w Polsce, aby teraz marginalizować ten wątek i się nie czepiać :P.
Wow. Czytałam tę powieść na początku roku. Poprzez moją empatię wobec traum i problemów Jude'a wystawiłam jej jednak wysoką ocenę, ale masz rację warsztatowo ta książka jest po prostu zła. Naprawdę świetnie ją rozłożyłaś na czynniki pierwsze. :)
OdpowiedzUsuńP.S. Ani razu nie zapłakałam przy "Małym życiu". :P Czułam się sponiewierana tą książką, przytłoczona nią, wstrząśnięta, ale łez nie wywołała jednak.
Dziękuję bardzo :).
UsuńNaprawdę? :o Wydawało mi się, że każdy przy niej płacze... Ech, czyli jednak wychodzi na to, że to moje zwiększone przez tę książkę myślenie o własnych problemach (o tym koledze) sprawiły, że tak dużo przy tej książce płakałem... :P
Naprawdę się napracowałaś! Porządna analiza :-)
OdpowiedzUsuńTrochę mnie przeraziłaś tym "rozwleczeniem" i "rozcieńczeniem" i ciągłym powtarzaniem tego samego. Nie wiem, czy będę miała cierpliwość... Z drugiej strony pociąga mnie to co nazwałaś funkcją oczyszczającą powieści, katharsis (ale chyba nie ociera się o melodramat, prawda?). Ciekawi mnie też, jak mi się spodoba pod względem warsztatowo-językowym, co wiadomo - jest bardzo ważne. Sama więc nie wiem, kiedy podejmę próbę zmierzenia się z tą powieścią.
Dziękuję bardzo :).
UsuńRzeczywiście było momentami ciężko, mimo wszystko jednak warto się nie poddawać i czytać dalej (ja momentami chciałam porzucić książkę i zająć się czytaniem czegoś innego, ale cieszę się, że tego nie zrobiłam). Koniec końców jednak warto ją przeczytać.
Ja niestety miałam wrażenie, że o melodramat się ociera, a właściwie to przez jakiś czas uznawałam po prostu książkę za melodramat, ale potem końcówka sprawiła, że zmieniłam zdanie i uznałam, że jest to jednak katharsis. Tak jakby ta melodramatyczność była tylko środkiem do wywołania katharsis, katharsis na tyle dużego, że mimo wszystko cieszę się z niezrezygnowania z lektury.
PS. Pamiętałam, aby umieścić recenzję na LC, to nie jest tak, że zapomniałam o naszej rozmowie, po prostu mam dość ciężki okres teraz i jeszcze nie zdążyłam :/.
O matko! Ten tekst jest taaaki długaśny :D. Czasem się zastanawiam, skąd Ty masz na to czas - zważywszy Twoje studia i w sumie brak życia ;).
OdpowiedzUsuńPowieści nie czytałam, więc się nie wypowiem. Mam ją w planach od bardzo dawna i na razie się nie złożyło. Coś czuję, że się szybko nie złoży.
Ale inna kwestia mnie zastanawia: Twój krytycyzm. Raczej się z tym nie spotkałam i nie wiem, czy zarzuty są dobrze postawione czy nie, ale samo "pojechanie" po "Małym życiu" jest dość niespotykane. Choć nie ukrywam, że czytałam tylko kilka, ale bardzo pochwalnych, recenzji. No cóż - tak trzymać. Krytycyzm, o ile uzasadniony, zawsze jest dobry:)
Nie wiem. :P Jego pisanie zajęło mi chyba ze trzy-cztery godziny, które dało się znaleźć gdy nie miałem już siły w piątek na naukę, w sobotę miałem na nią cały dzień, więc godzinkę dało się wydębić, a poza tym zrezygnowałem z poniedziałek z czytania książki na rzecz recenzji. Ciężko bo ciężko, ale da się :P. Ja generalnie czytam ostatnio godzinę dziennie, chyba że wychodzę wieczorem ze znajomymi albo rezygnuję z czytania na rzecz pisania :P.
UsuńNaprawdę? :o Ja na LC spotkałem dużo negatywnych opinii i kilka takich recenzji na jej temat. Na blogach natomiast nie czytałem. Jestem ciekaw, jak Ty ją odbierzesz, skoro tu - jak widać - można do wielu rzeczy się przyczepić, a Ty też jesteś bardzo krytyczna, przy okazji posiadając większą wiedzę niż ja. Niemniej nie dziwię się, że po nią nie sięgasz - też mi długo zeszło zabranie się za nią.
Pokochałam ją całym sercem. W trakcie lektury kilkakrotnie płakałam i bardzo zżyłam się z Judem. Uwielbiam bardzo.
OdpowiedzUsuńJak już pisałam wyżej, ja mimo że ją trochę skrytykowałam, w gruncie rzeczy absolutnie się nie dziwię, że ją uwielbiasz. Ja chyba też będę mieć do niej słabość, mimo wszystko. Choć nie wiem, czy przeczytam ją ponownie kiedykolwiek - to było bardzo wiele emocji.
UsuńHa, widzę, że książka wywołuje całą paletę emocji i coraz bardziej zaczynam żałować, że jeszcze po nią nie sięgnąłem.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się rozbudowana symbolika, o której wspominasz - lubię czytać powieści, które można traktować jako swoiste zagadki, łamigłówki, teksty z drugim (i trzecim) dnem.
Wiem, że bardzo takie lubisz, niemniej na tyle, na ile znam Twój gust, to wydaje mi się, że tutaj ta symbolika aż tak głęboka jak lubisz nie jest, zagadek i łamigłówek też aż tylu nie ma niestety :(. Niemniej warto ją przeczytać. Jestem ciekaw, jak ją odbierzesz :).
UsuńDotarły do mnie przecieki, że książkę mogę otrzymać jako prezent gwiazdkowy, więc pewnie pojawi się okazja, by poznać pióro Yanagihary. Ja też jestem ciekaw, jak odbiorę to dzieło :)
UsuńBardzo mnie poruszyła ta historia. Ogromna ilość cierpienia, która spotkała Jude, kojarzyła mi się z Hiobem - tutaj w wersji najtrudniejszej do zniesienia, bo zło skierowane zostało przeciwko dziecku.
OdpowiedzUsuńMasz rację, to też jest bardzo dobre skojarzenie. Chociaż tak właściwie to owo zło nie było skierowane tylko przeciwko dziecku - koniec końców nieszczęśliwe wydarzenia ciągnęły się za Judem przez całe życie.
UsuńPS. Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję na komentarz - ostatnio mam bardzo dużo na głowie i jak widać nie bardzo ogarniam życie.
Nie udało mi się przeczytać ale udało mi się wysłuchać audiobooka. Próbowałam czytać jakieś 2 lata temu, nie przebrnęłam przez pierwsze 100 stron, wydawały mi się straszliwie nudne i porzuciłam książkę. Jednak spoglądała na mnie z dolnych półek biblioteki i jakoś mnie do niej ciągnęło przez cały czas zatem jakieś 2 tyg temu spróbowałam posłuchać no i właściwie trudno mi było się oderwać, słuchałam non stop, jedząc, ćwicząc, sprzątając i nie śpiąc po nocach bo czasem po tych scenach naprawdę ciężko zasnąć. No ale ad rem:
OdpowiedzUsuń- bardzo celna moim zdaniem ogólna uwaga, dokładnie tak samo czuję, książkę trudno ocenić nie jest ani dobra ani zła
- nie może być zła skoro nie mogłam się oderwać, drętwiałam, płakałam wiele razy czułam tego nieszczęsnego Juda jakbym była nim dosłownie
- nie może być dobra bo jest nudnawa, za długa i zbyt naiwna oraz epatująca traumą (momentami miałam wrażenie wyżywania się na czytelniku)
- nie oceniam stylu literackiego bo nie znam się tak bardzo na tym no ale rzeczywiście Proust to nie jest, prosty język, o dziwo jednak nie przeszkadzał mi zbytnio, trzeba by też sięgnąć po oryginał żeby się upewnić że to nie tłumacz uprościł dzieło
- to co mnie irytowało to naiwność relacji, każdy z 4 przyjaciół został wybitnym uznanym specjalistą czy artystą, wszyscy się niezmiernie kochali i świata poza sobą nie widzieli, Andy z miłości całe lata zajmował się Judem i też go kochał, Harold pokochał 30 latka i zamarzył żeby stał się jego synem nie mówiąc już o Willemie, którego miłość to jak miłość świętego, nie ma takich uczuć w realnym świecie a już na pewno nie między facetami - przyjaciółmi, to wszystko jest tak nierealne jak bajka dla dzieci,
- druga rzecz natężenie zwyrodnialców czyhających na każdym kroku na młodych chłopców, może ja jestem naiwna ale nie wydaje mi się żeby tego było aż tyle na świecie, tylu mężczyzn gejów z upodobaniem gwałcących dzieci i chłopców, coś tu chyba jednak trochę przesada,
- kolejna sprawa, nawet jakby jeden człowiek tyle przeżył dramatu wydaje się że jeśli znalazł się w końcu wśród "normalnych" ludzi a nie patologicznych gwałcicieli, ma wysokie stanowisko w prestiżowej kancelarii prawniczej to raczej sam chce się leczyć a nie mordować całe życie z natłokiem traum, obecnie połowa moich znajomych ma terapeutów mimo że nie doznała ani 1/100 tego co nasz Jude. Nie wydaje mi się możliwe aby człowiek żyjący w normalnym środowisku zamiast zająć się sobą uprzykrza życie którzy dają mu tylko miłość i uporczywie odmawia leczenia za to namiętnie tnie soje ręce i blizny bo już skóry mu brakuje (aż bolało mnie ciało tyle tego cięcia było), to też wszystko jakoś mi się nie trzymało kupy, ale może....
- no a co dobre, no przepiękna ta relacja z Willemem, chyba marzenie każdego człowieka przeżyć taką miłość, na zawsze zapamiętam moment gdy ktoś pyta sławnego już aktora Willema czy jest gejem, on mówi że nie, ten ktoś nalega: no ale przecież jesteś z mężczyzną, a on na to: nie jestem z mężczyzną jestem z Judem. To było piękne, jest z człowiekiem, płeć nie gra roli. Całkowite oddanie, uwaga jaką jeden poświęcał drugiemu, wspólne zainteresowania rozmowy, no po prostu pięknie ta relacja przedstawiona,
- i druga rzecz bardzo dobrze oddane emocje, tak że ciarki przechodzą, że się aż je czuje, świetny w sumie portret człowieka skrzywdzonego w dzieciństwie, jego postrzegania świata i innych
- cudowna atmosfera książki za którą się tęskni.
No i z tych przyczyn jednak bardziej ta książka dobra niż zła, chce się być lepszym człowiekiem po niej, mieć lepsze relacje z ludźmi i cieszyć swoim małym życiem:)