Sąsiedzi i sąsiadki, jeśli nie traktują nas z szacunkiem i empatią, ewentualnie czasem postępują bezmyślnie, potrafią nieźle uprzykrzyć nam życie — zwłaszcza gdy imprezują do późnych godzin nocnych, słuchają głośno muzyki albo nie sprzątają po swoim załatwiającym się na klatce schodowej psie. Z drugiej strony uczynna sąsiadka, który odbierze naszą przesyłkę, gdy nie ma nas w domu (i potem ją odda 😛) to skarb, toteż nie ma się co dziwić, że ludzie czasem się z osobami mieszkającymi po sąsiedzku zaprzyjaźniają. A jak to w relacjach międzyludzkich bywa, niekiedy bywają one zagmatwane i czasem trudno jest odróżnić przyjaznego sąsiada od tego działającego nam na szkodę, w sposób uświadomiony bądź nie. Nietypowi sąsiedzi zaś to coś, bez czego historia w Dziecku Rosemary Iry Levina w ogóle nie miałaby miejsca.
Rosemary i Guy Woodhouse dostają możliwość wynajęcia mieszkania w wymarzonej, starej kamienicy. Wprawdzie docierają do nich historie o tajemniczych i brutalnych śmierciach, które miały w niej miejsce, a także o mieszkających w niej czarownicach, ale jak na rozważnych przedstawicieli klasy średniej z XX wieku przystało zupełnie je ignorują, rozpoczynając nowy rozdział w nowym domu. W którym całkiem szybko zaprzyjaźniają się z mieszkającym po sąsiedzku starszym i bezdzietnym małżeństwem, a także z ich dość pokaźną, zamkniętą grupą starszych znajomych. Znajomych troskliwych, uczynnych, skłonnych do załatwienia Rosemary po znajomości tańszej opieki lekarskiej czy dzielących się jedzeniem i dających wiele upominków bez okazji.
Jednak w trakcie lektury stosunki pomiędzy bohaterami zaczynają się zmieniać, a to, co w pierwszej chwili mogło wyglądać na nadopiekuńczość sąsiadów zaczyna nosić znamiona trującego bluszczu, jako że ci coraz bardziej oplatają Woodhouse'ów swoimi mackami i stopniowo, zapraszając ich na coraz to nowe przyjęcia, zabierają im czas, tym samym izolując małżonków od dawnych znajomych w tym samym wieku. Dziecko Rosemary to w dużej mierze historia toksycznej relacji i tego, jak ludzie pragnący wykorzystać kogoś do własnego celu powoli przeciągają ich bliskich na drugą stronę, izolują ich od znajomych czy utrudniają kontakty z racjonalnymi osobami, o których wiedzą, że uniemożliwiliby swojej ofierze bliskość z manipulatorem.
To, co w powieści Iry Levina przeraża najbardziej to właśnie działanie ludzi, którzy dla własnego, często potwornego celu, są w stanie dopuścić się wielu różnych manipulacji i szkodliwych działań. Nie sam cel — choć skądinąd straszny — przeraża podczas lektury, ale właśnie gotowość ludzi do dopuszczenia się bardzo wielu środków uświęcających ten cel. W Dziecku Rosemary najokropniejsi pozostają ludzie, nie zaś szatan czy jego dzieci — to powieść, która udowadnia, że najgorsze kryje się w nas samych — i to ta świadomość działa na nas nieprzyjemnie. Przy okazji również dlatego, że Dziecko Rosemary, napisane w 1967, ogólnie zbyt straszną lekturą nie jest — co najwyżej wzbudza niepokój z powodu tego, że jako osoby czytające, stojąc z boku, doskonale widzimy motywację bohaterów i różne rzeczy odkrywamy przed główną bohaterką. Dzięki temu jesteśmy zaniepokojeni tym, kiedy ona odkryje prawdę i to działa o wiele bardziej niż wyskakujący zza rogu mordercy z nożem czy potworne duchy pełne złowieszczej i bezgranicznej grozy.
Dziecko Rosemary to powieść w gruncie rzeczy dość kameralna — brak tu wątków pobocznych, a wszystko skupia się wokół głównej osi fabularnej, niemniej każdy element pojawiający się w książce służy jasno określonemu przez Levina celowi wprowadzenia niepokoju bądź w trakcie lektury okazuje się mieć znaczenie fabularne. Nie ma tu ani jednej niepotrzebnej sceny czy też niepotrzebnego wydarzenia i absolutnie wszystko podporządkowane jest jednemu celowi, jak i działania nieprzyjaciół Rosemary są przez nich starannie przekalkulowane i przemyślane, aby doprowadzić do skutku. Przyczepić się tu można tylko do jednej rzeczy — w porównaniu z dzisiejszymi standardami równościowego traktowania ludzi Dziecko Rosemary pozostaje daleko w tyle, Levin stosuje bowiem wyrażenia takie jak murzyński chłopiec (s. 7) czy normalni nienormalni (s. 34) — to o homoseksualnej parze. Język opisu gwałtu, który ma miejsce w powieści również pozostawia trochę do życzenia, tak jak i wiedza Levina na temat tego, jak zachowuje się zgwałcona osoba (w ogóle nie zdaje on sobie sprawy, że to co opisał jest gwałtem).
Iry Levina nie warto dzisiaj czytać dla strachu i przerażenia — jego Dziecko Rosemary bowiem nie wzbudza go swoją horrorowatością, przeraża natomiast będąc metaforą tego, jak bardzo wiele złego są w stanie wyrządzić ludzie tym ludziom, od których czegoś chcą, a także uświadomieniem do czego mogą — a właściwie do czego my wszyscy możemy — się posunąć, aby osiągnąć własne cele, nawet jeżeli działa to na szkodę naszych bliskich czy ich bliskich. Dziecko Rosemary to także opowieść o ludzkim egoizmie i gotowości do popełnienia zła w celu uzyskania osobistych korzyści, pokazująca, jak wiele może być w nas zła. Szczerze polecam, choć do patrzenia na nią jak na metaforę, a nie jako horror. Bo tylko w ten sposób patrząc naprawdę nim się stanie.
Moja ocena: 7/10
Ira Levin, Dziecko Rosemary, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988
Przekład: Bogdan Baran
Tytuł oryginału: Rosemary's Baby
Ilustracje: Barbara Ziembicka-Sołtysik
Film widziałam, ale nigdy nie pomyślałam, żeby przeczytać książkę.
OdpowiedzUsuńChętnie przypomnę sobie tą powieść.
Pozdrawiam :)
Podobno całkiem mocno się różni (nie widziałem filmu :P), ale myślę, że warto przeczytać :).
UsuńUściski!
I fil i książka świetne, każde ma swój niepowtarzalny klimat.
OdpowiedzUsuńFilmu jeszcze nie widziałem, ale muszę to zrobić :).
UsuńParę lat temu oglądałem film i ogromnie przypadł mi do gustu. Po "seansie" obiecałem sobie, że sięgnę po literacki pierwowzór, ale postanowienie ciągle czeka na spełnienie. Dzięki za przypomnienie o tym tytule ;)
OdpowiedzUsuńJa jeszcze go nie widziałem, aczkolwiek muszę to zrobić, choć pewnie będzie z tym tak jak z Twoim czytaniem książki - będę to odkładać przez lata :P.
UsuńŚwietna recenzja. Zachęciła mnie do przeczytania książki. Dzięki!
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło :). Myślę, że Ci się spodoba. Uściski!
UsuńWłaśnie ten kameralny nastrój powieści sprawia, że groza sytuacji jest wręcz namacalna. Nie sposób zapomnieć tę książkę nawet nie pamiętając świetnego filmu. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCóż, ja nie czułem tej grozy, ale na dobrą sprawę nie jest mi to do szczęścia potrzebne ;). Pozdrowienia!
UsuńOglądałam film, który bardzo dobrze wspominam, ale jakoś nie miałam okazji czytać książki. Szczerze mówiąc nie wiem czy się zdecyduję na lekturę, może kiedyś tak, ale na razie nie odczuwam takiej chęci. Chyba przez to, że właśnie mało w tej historii takiej czystej grozy.
OdpowiedzUsuńJa właśnie filmu nie widziałem, choć chętnie się z nim zapoznam, tylko jakoś nie mogę się zabrać (i jak znam życie to jeszcze długo będę się zbierał ;)). Fakt, mało tam grozy, chociaż ja nie czuję potrzeby czytania takich czysto strasznych książek - może właśnie dlatego ta książka aż tak mi się podobała i kiedyś chętnie do niej wrócę ;).
UsuńJa się do niej przymierzam ;) Oczekuję że mikołaj mi ją przyniesie ;) w końcu byłem grzeczny ;)
OdpowiedzUsuńI co? Przyniósł? :P
UsuńMi bardzo szkoda, że to wydanie, które czytałem, jest już niedostępne, bo bardzo lubię te dziwne rysunki :P.