niedziela, 14 października 2018

Droga przemocy — „Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy” Eda Vulliamy'ego — recenzja

Jeśli zastanawiacie się, co przedstawia okładka, to czytając tę książkę dowiecie się tego — i jest to absolutnie poruszające i smutne.

Ameksyka to nazwa terenów rozciągających się wzdłuż granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku. To ziemia, na której toczy się nieustanna wojna związana z handlem narkotykami i biedą, a także wszystkim tym, co ze sobą niosą. Z tego powodu tytuł — Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy — jest szalenie adekwatny i idealnie opisuje to, o czym w książce Eda Vulliamy'ego mowa. Zresztą w tym reportażu wszystko jest wzdłuż, bowiem Vulliamy snuje historię poruszając się z zachodu Ameksyki na wschód, cały czas pozostając przy granicy (częściej po stronie meksykańskiej) i opowiadając, co się w jej pobliżu dzieje, dużo miejsca poświęcając przemocy czy specyfice karteli narkotykowych. Podróż wzdłuż granicy to ciekawy pomysł, który przy okazji bardzo dużo daje, bowiem poszczególne elementy wojny poznajemy po kolei, poczynając od miejsc, w których potrzeba najmniej kontekstu do zrozumienia ich specyfiki, do tych, które wymagają go najwięcej. To oczywiście częściowo szczęście, że Vulliamy mógł snuć narrację i odkrywać coraz to więcej, poruszając się wzdłuż granicy, z drugiej strony niewprawny reporter by tego nie wykorzystał, tak samo jak nie umiałby napisać tej książki tak, aby w danym miejscu całkowicie wyczerpać temat, nie pokazując jednak tego, co pokazać można później.

Ameksyka zbudowana jest na zasadzie jazdy od miasta do miasta, a raczej — od miast do miast, bowiem wzdłuż granicy pełno jest bliźniaczych aglomeracji — niemal każde z meksykańskich miast ma po stronie amerykańskiej swój odpowiednik. Vulliamy bardzo sprawnie to opisuje, pokazując, jak duży kontrast jest między tymi miastami, często na tyle bliskimi, że z okien ekskluzywnego amerykańskiego hotelu widać biedne dzielnice po stronie meksykańskiej, w których domy są z blachy falistej, a prąd przeciąga się nielegalnie. To jednak niejedyna szokująca rzecz, której można się z Ameksyki dowiedzieć — jest ich tam dużo, dużo więcej. Vulliamy bardzo wiele opowiada o biedzie po meksykańskiej stronie granicy, a także o mechanizmach z nią związanych, które sprawiają, że kwitną tam w równej mierze zarówno handel narkotykami, jak i przemoc, zwłaszcza wobec kobiet. To naprawdę jedno z najokrutniejszych miejsc na Ziemi — i nie, to nie jest recenzencka retoryka, ale badania statystyczne — gdzie przemoc jest na porządku dziennym i stała się celem samym w sobie, gdzie ludzi morduje się bez mrugnięcia okiem i gdzie systemowo łamane są wszystkie prawa człowieka, a Vulliamy dostarcza wiedzy o tym, jak i dlaczego to w ogóle ma miejsce.

Jednak w książce nie o szokowanie chodzi, to dzieje się mimochodem, a przede wszystkim o dostarczanie wiedzy i otwieranie oczu, co udaje jej się doskonale, pokazane jest bowiem, jak bardzo przemysł narkotyczny i związana z nim przemoc powiązane są z naszym zachodnim społeczeństwem i jego wygodami, a także jak kapitalizm wykorzystuje ludzi, którzy nie mają możliwości bronienia się. To reportaż, który absolutnie trzeba przeczytać, bowiem Vulliamy wprost opowiada o tym, co w naszym zachodnim społeczeństwie rozwija na sytuację w Meksyku i że my również mamy krew na rękach, a także jak bardzo wojna w Meksyku jest odbiciem światowej gospodarki, filozofii i zasad rządzących współcześnie społeczeństwami I świata. Ameksyka jest jednak nie tylko opowieścią Vulliamy'ego, pełną opisów, relacji i tłumaczenia mechanizmów, ale również zawiera w sobie wiele rozmów, głównie z ofiarami systemu, jednak nie tylko — czasem można posłuchać kłamstw winnych (to znowu nie retoryka, lecz bezpośredni wniosek z lektury). Nie jest to jednak sucha reporterska praca, Vulliamy przetyka ją bowiem fragmentami poświęconymi swojej podróży wzdłuż granicy — na tyle rzadkimi, że nie dominują w reportażu, a jedynie go urozmaicają i stanowią oderwanie dla trudnych tematów, które poruszane są przez większość książki.

To naprawdę solidna reporterska robota — zachwyca ogrom pracy, którą autor włożył w jej napisanie, pracował bowiem nad książką przez 9 lat i w tym czasie zebrał naprawdę mnóstwo materiałów i informacji (oraz przeczytał mnóstwo książek, na które się powołuje), dzięki którym napisanie tak kompleksowej i dokładnej analizy regionu nie byłoby możliwe. To interesujący i zaangażowany społecznie reportaż, nie znaczy to jednak, że wolny od wad — Vulliamy'emu zdarza się pisać dość topornie, a momentami przez lekturę nieco się brnie, jednak nie aż tak, aby nie dało się — i nie chciało się — jej dokończyć (zwłaszcza że są również rozdziały, które czyta się jak najlepszy kryminał). Mimo tego, to i tak jedna z lepszych książek, jakie w tym roku przeczytałem, a na pewno najbardziej rozwijająca i otwierająca oczy. Warto znać, zarówno dlatego, że to rzeczy absolutnie złe, jak i dlatego, że jesteśmy globalną wioską, a zatem wojna w Ameksyce nas również dotyczy.

Moja ocena: 9/10

Ed Vulliamy, Ameksyka. wojna wzdłuż granicy, Wydawnictwo Czarne, Wydanie I, Wołowiec 2012
Przekład: Janusz Ochab
Tytuł oryginału: Amexica: War Along the Borderline

12 komentarzy:

  1. Podziwiam Twoją determinację w zgłębianiu tematu. Ponad 500 stron dogłębnych analiz faktów, toż to prawie praca naukowa! Do danych, do faktów zapewne było bardzo trudno dotrzeć i wymagało to od autora niezwykłej osobistej odwagi, już pewnie stał się wrogiem wszystkich narkotykowych bossów. Przeraża mnie, jak zapewne każdego z nas na drugim końcu świata, ta wizja świata tuż przed apokalipsą. Piekło na ziemi - myślę o dzieciach, o kobietach, o osobach uzależnionych.
    Niedawno oglądałam na Netflixie serial "Breaking bad". Masz rację, również my, którzy oglądamy taki przekaz (zwykły Amerykanin z Albuquerque staje się producentem amfetaminy i szefem gangu narkotykowego) w jakiś sposób akceptujemy to, co się dzieje na najbardziej krwawym na świecie pograniczu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, chociaż jemu chyba i tak jest łatwiej niż różnych dziennikarzom żyjącym w swoich konkretnych miastach w Ameksyce - Vulliamy zawsze może wyjechać i wrócić za rok lub dwa, a tamci żyją tam na co dzień. To są absolutnie potworne rzeczy.
      Hmm, wiesz co, to nie tylko akceptacja tego typu, ale również europejskie banki, które w czasie kryzysu kilka lat temu pozwoliły na wpłynięcie pieniędzy, które na pewno były brudne - gdyby nie to, spółki bankowe mogłyby splajtować. Z jednej strony rozumiem, że się chroniły (i przy okazji nasze pieniądze), ale z drugiej zupełnie nie tak powinien wyglądać ten system :/. Zresztą w ogóle Vulliamy dużo pokazuje, jak istotny jest udział banków w przemyśle narkotykowym.
      Przy okazji, podobał Ci się ten "Breaking Bad"? Bo słyszałem, że jest fajny, ale jako że mówiły to osoby, które mają inny gust niż ja, to nie wiem co z tym fantem zrobić ;).

      Usuń
    2. Tak. To świetny serial. Zaskakujące zwroty akcji, doskonale zagrany. Czułam na przemian nienawiść i sympatię do głównego bohatera, w którym stopniowo rodzi się zło, ale cel ma szlachetny... Wiem, że to celowa manipulacja scenarzystów, żeby nie było za prosto, schematycznie. Pojawiają się kartele narkotykowe, czuć bliskość pogranicza, gorący oddech pustyni. Jednak daremnie szukać w filmie czegoś więcej - jakiejś diagnozy, głębszej refleksji. To czysta rozrywka i w końcu poczułam się "ofiarą" tak doskonałego rzemiosła.

      Usuń
    3. Wow, rozumiem. W sumie myślałem, że to jakaś rozrywka bardzo niskich lotów, ale skoro Tobie się podobało, to może dam temu serialowi kiedyś szansę, chociaż nie obiecuję - nie mam czasu na filmy ani na seriale :P.

      Usuń
  2. Ciekawa, naprawdę ciekawa pozycja wpadła Ci w ręce. Tym bardziej, że to chyba ten typ lektury, która zmusza czytelnika do zadania sobie niewygodnych pytań. Warto się choćby zastanowić co by się stało, gdyby narkotyki zostały zalegalizowane... W końcu zysk karteli narkotykowych opiera się na fakcie, że handlują one towarem, którego wartość po przewiezieniu z punktu A do punktu B rośnie w zastraszającym tempie. Na usta ciśnie się też niewygodne pytanie, dlaczego przedstawiciele świata zachodniego są aż takimi hipokrytami - z jednej strony troska o demokrację, wolność, prawa dzieci i kobiet, a z drugiej niewinne działeczki, zażywane od czasu do czasu, by lepiej się zabawić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, bardzo mocno daje do myślenia i sprawia, że zaczyna się analizować różne rzeczy, przy czym przemyślenia płynące z lektury - przynajmniej dla mnie - są bardzo trwałe i nadal siedzą mi w głowie, w przeciwieństwie do wielu książek, o których myślę przez dwa tygodnie i o których potem zapominam (no, nie dosłownie oczywiście, ale "Ameksyka" naprawdę siedzi mi w głowie).

      Usuń
  3. Zupełnie nigdzie w blogosferze nie widziałam tej książki, ale zdecydowałam się ją kupić, bo wydało to Czarne, a oni rzadko zawodzą. Po Twojej recenzji widzę, że dobrze zrobiłam :) świetny tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :). To chyba kwestia tego, że "Ameksyka" została wydana w 2012, a wtedy ani Ciebie, ani mnie jeszcze w blogosferze nie było ;). Ja znalazłem tylko jedną recenzję tej książki dopiero wtedy, gdy bardzo aktywnie jej poszukałem. Szkoda, bo to naprawdę warta przeczytania rzecz, a obecnie niemal wcale się o niej nie mówi, ale na szczęście gdy przeczytasz i napiszesz recenzję, to dołożysz swoją cegiełkę do jej promowania :).

      Usuń
  4. Dobry,sumienny reportaż jest prawdziwym obrazem drastycznej z pogranicza nie tylko dwóch państw. Szczególnie ważny jest kontrast pogłębiającej się biedy i rekordowo rosnących fortun. Dziękuję za bardzo ciekawą propozycję i wnikliwą recenzję. Pozdrawiam.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że gdy przeczytasz, to Cię usatysfakcjonuje :). Pozdrowienia!

      Usuń
  5. No proszę, Czarne jakoś zrewanżowało Ci się za Ryzińskiego ;), którego swoją drogą wreszcie przeczytałam.
    "Ameksyka" prezentuje się jako niesamowicie wnikliwa książka. Szkoda, że styl autora jest momentami toporny - w takich reportażach to spory mankament, zwłaszcza jeśli temat jest mocno emocjonujący. Taki dysonans może psuć lekturę. Jednak po Twojej recenzji widać, że nie psuje. 9/10 to rzadki widok u Ciebie :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jak Twoje wrażenia? Czy też na recenzję mam poczekać? ;)
      Mimo tej toporności na szczęście i tak czyta się bardzo dobrze, tak więc nie ma z tym stylem jakiegoś dużego problemu ;). Haha, no tak, ale dzisiaj pojawiły się "Kroniki Amberu", a tam jest najwyższa z możliwych ocen :3. I to pierwszy raz na blogu taka wysoka nota! :O

      Usuń

Dziękuję za wszystkie komentarze - odzew czytających jest dla mnie bardzo ważny, a więc proszę się nie wahać i komentować :). Jednocześnie uprzedzam, że będę bez mrugnięcia okiem usuwać komentarze obraźliwe, rasistowskie, homo- i transfobiczne czy też inne będące formą mowy nienawiści bądź naruszające netykietę.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...