niedziela, 12 sierpnia 2018

Muzyk niesterylny i niepasteryzowany* — „Kroniki” Boba Dylana — recenzja

Po tym, jak wiosną tego roku ukończyłem Duszny kraj, czyli zbiór przetłumaczonych na język polski tekstów Boba Dylana, na swój sposób zostałem jego fanem. Nie przepadam za sposobem, w jaki śpiewa i gra, czy raczej jest to po prostu zupełnie nie moja estetyka (z wyjątkiem Oh Mercy), choć doceniam jego twórczość na tyle, na ile docenić może ją ktoś zupełnie pozbawiony słuchu 😉. Jednakże tekstowo Dylan odpowiada mi bardzo i szalenie ciągnie mnie do wartości, które gloryfikuje w swojej muzyce, toteż najchętniej czytałbym go dużo — dlatego po tak krótkim czasie zabrałem się za Kroniki, czyli autobiograficzny zapis różnych etapów jego kariery muzycznej. I powiem Wam, że ciągle mi mało.

Z żalem stwierdzam, iż nie mam w domu żadnej płyty Boba Dylaba, więc musi wystarczyć Wam (i mi!) zestaw płyt rockowych i metalowych mojego taty.

Podzielone na pięć części Kroniki opowiadają o tym, jak Dylan zaszedł do miejsca, w którym jest teraz. Cztery pierwsze rozdziały są chronologiczne, piąty natomiast opowiada o wydarzeniach dziejących się jeszcze przed częścią pierwszą. Bob Dylan snuje opowieść o początkach grania w miastach takich jak Minneapolis czy Nowy Jork, o stopniowym zdobywaniu dorosłości, a w muzyce — popularności. Dużo miejsca poświęca opowieści o oczekiwaniach publiczności, które nie były zgodne z tym, czego pragnął; o powolnym zapominaniu o nim, o czasie, gdy nie potrafił odnaleźć dawnego siebie w muzyce czy nawet w ogóle grać, zaś później o powrocie do łask publiczności. Nie ma tu miejsca na udawanie: Dylan wprost pisze o tym, że bolało go, gdy publiczność nazywała go Mesjaszem, żądając od niego, aby wskazał jej drogę i prześladując go, on jednak nie widział się w tym, zwłaszcza że zawsze bardziej niż teraźniejszość Ameryki interesowała go jej przeszłość. To bardzo szczery obraz artysty, który nie czuje się głosem ludu, nie umie i nie chce go poprowadzić, a także ludzi, którzy zapominają, że artysta jest przede wszystkim człowiekiem i że ma prawo do decydowania o tym, komu i czy w ogóle chce przewodzić. Kroniki sporo miejsca poświęcają również temu, jak Dylan postanawia odciąć się od swojej publiki na rzecz rodziny, co potem zresztą sukcesywnie czyni. To szalenie ważna perspektywa, przypominająca bowiem, że artyści nie są własnością swoich fanów — o czym ci niejednokrotnie potrafią zapomnieć — i doskonale zarysowana, bowiem Dylan ma nie tylko talent do słów piosenek, ale i do odtwarzania faktów, bynajmniej nie na sucho.

Dzięki temu Dylan pokazuje siebie jako twórcę bezkompromisowego, pewnego siebie i świadomego tego, jak chce żyć i grać. Bije od niego ogromne zaangażowanie, a także szczerość w tym, co robi, która wcale nie stoi w sprzeczności z opowiadaniem wymyślonych historyjek dziennikarzom. Dylan pokazuje swój upór, aby osiągnąć to, czego pragnie, również zdobywanie wiedzy o tym, jak chce grać i naukę tego, a także niezwykłe zdeterminowanie, aby spełnić swoje marzenia, zaś gdy wejdzie na szczyt — by z niego spaść. To coś, co nie zdarza się często, i choć można Dylana nie lubić, to nie można odmówić mu szacunku czy podziwu.

To jest jednak nic w porównaniu z talentem Dylana do pisania o muzyce. Ma on słuch doskonały, potrafi nazwać dźwięki w sposób nietypowy, idealnie opisać uczucia, które muzyka w nim wzbudza i przemyślenia, do których go pobudza, a także cały proces tego, co dzieje się z człowiekiem słuchającym ukochanej muzyki: Apokaliptyczne intro wytwarza wrażenie chronicznej gorączki. Aranżacja kojarzy się z nastrojem jakiegoś opuszczonego miejsca, jakby całe połacie miasta gdzieś znikły. Utwór wykrojony z czarnej otchłani — wizje szalonego umysłu, poczucie nierzeczywistości, wór złota za czyjąś głowę. nie ostaje się nic, nawet zepsucie się psuje. Coś napawa grozą i przeraża. Piosenka podchodziła coraz bliżej i bliżej, tłoczyła się na najmniejszej możliwej przestrzeni (o Man in the Long Black Coat, s. 168). W dodatku pisze on niezwykle obrazowo: gdy opowiada o graniu w barach, można poczuć się tak, jakby się tam było i widziało dokładnie to samo. Na słowach się jednak nie kończy; wprawdzie Dylan nie jest mistrzem narracji i konstrukcji pamiętnika, jest jednak na tyle poprawny, na ile powinien być, aby jego dzieło czytało się bardzo dobrze.

Niezaprzeczalną zaletą Kronik jest obraz amerykańskiej sceny muzycznej z lat 50 czy 80; to gratka dla fanów muzyki tego okresu, którzy mogą dowiedzieć się, z kim Dylan rozmawiał, kogo słuchał, kim się zachwycał, a kim nie, a także jakie wtedy krążyły opinie. Muzyk chodzi po pubach, gdzie śpiewają artyści, słucha płyt i dyskutuje z przyjaciółmi o muzyce, toteż można mieć wgląd w ówczesne mody czy zbiorowe zachwyty. Oczywiście mnóstwo miejsca poświęca temu, jaki był stosunek społeczeństwa do muzyki folkowej ze wszelkimi zmianami tegoż stosunku. To zdecydowanie wielki plus dla tych, którzy to lubią, zaś, ci których to zupełnie nie interesuje — jak i mnie — nie poczują się wcale znudzeni i skonfundowani, Dylan bowiem pisze o tym na tyle ciekawie, że można czerpać z tego przyjemność, i na tyle jasno, że zerowy poziom wiedzy o amerykańskiej muzyce folk zupełnie w odbiorze tej książki nie przeszkadza (choć jakiś przypis czasem by się przydał).

Kroniki to kolejne świetne dzieło Boba Dylana, potwierdzające tylko jego kunszt jako mistrza słowa. Doskonale obrazuje dojrzewanie młodego artysty, potem rozwój jego kariery muzycznej aż do gorzkiego szczytu, zlecenia z niego i ponownego wspięcia się na jeszcze wyższy. Dylan oddycha folkiem, jest autentyczny, bezkompromisowy i przede wszystkim ma dużo do powiedzenia o amerykańskich problemach. Chyba, że akurat chce milczeć. Ja chętnie będę słuchał go jeszcze i jeszcze, żałując, że literacko mogę mieć styczność jeszcze jedynie z Tarantulą z Biura Literackiego i przeczuwając, że w końcu zacznę słuchać i jego śpiewu. Czego się nie robi dla takich słów.

Moja ocena: 7,5/10

Bob Dylan, Kroniki. Tom I, Wydawnictwo Czarne, Wydanie I, Wołowiec 2014.
Przekład: Marcin Szuster
Tytuł oryginalny: Chronicles: Volume 1
W dalszych wydaniach tej książki, usunięto z tytułu słowo Tom I, więc jak zakładam tom drugi nigdy nie powstał i nie powstanie, toteż książka Kroniki to zwyczajnie inne wydanie Kronik. Tomu I i oba można traktować zamiennie.

*nawiązanie do słów Boba Dylana na stronie 7, który określa muzykę popularną jako sterylną i pasteryzowaną

10 komentarzy:

  1. Ech, Boby Dylan nie czuł się ideologiem swojego pokolenia? Niemożliwe! Czy biografie/autobiografie muszą zawsze niszczyć mity? :-) Oczywiście to pytanie retoryczne - wszystko jest bardziej skomplikowane niż się wydaje, a słuchacze, odbiorcy muzyki pewnie inaczej ją rozumieją niż jej (zwłaszcza kultowi) twórcy. Moja znajomość Dylana ogranicza się co prawda do sztandarowych songów (protest-songów) pokolenia hipisowskiego (Blowin' in the wind, Like o rolling stone, Lay Lady Lay, Knockin' on heaven's door, a zwłaszcza ukochana do dzisiaj - The times they are a'changin'), nie wyobrażam sobie jednak tamtych lat bez Dylana, którego uznawaliśmy (wszyscy) za zaangażowanego barda, buntownika, indywidualistę. Myślę, że każde młode pokolenie, buntujące się przeciwko złu tego świata, będzie go na nowo odkrywać.
    A swoją drogą - ciekawa książka. Teraz jestem na "muzycznej fali" i czytam książkę (biograficzną) o baronowej jazzu, Nice Rothschild i Nowym Jorku lat 50-tych, kolebce nowoczesnej muzyki. Będę myślała o "Kronikach", może kiedyś ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, ja w ogóle nie czytuję biografii ani autobiografii - to jest pierwsza, którą przeczytałem w całym życiu ;). Poza nią planuję na razie tylko autobiografie Murakamiego i Mo Hana. Zobaczymy, czy one zniszczą mity :P, choć wiadomo, że żaden z tych twórców nie jest legendą taką jak Dylan. Poza tym jednak nie zabieram się za takie rzeczy - muszę naprawdę wyjątkowo lubić danego twórcę lub twórczynię, aby chcieć czytać jego/jej (auto)biografię.
      W sumie mnie również bardzo odpowiada dylanowska krytyka naszego świata (hehe, ja w końcu teraz jestem młodym buntującym się przeciwko złu tego świata ;)), aczkolwiek, jak pisałem, w warstwie bardziej tekstowej niż muzycznej. Niemniej nie dziwię się, że nadal zachwyca - koniec końców bardzo odpowiada na nasze potrzeby poszukiwania lepszego świata :).

      Usuń
  2. Ciekawa jest ta wzmianka o nie poczuwaniu się do bycia głosem ludu. Wydaje się, że taki prawdziwy przywódca, tj. osobnik który decyduje się reprezentować innych nie z uwagi na wiążącą się z tym władzę, ale z racji dobra tejże grupy, doskonale zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka z tego wynika. Wówczas taka praca jawi się jako służba, ciężar, trud i znój i nic dziwnego, że zdarzają się chwile słabości, momenty, kiedy chce się wszystko rzucić w diabły i zaszyć się w przysłowiowych Bieszczadach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda - myślę, że dobry przywódca musi zdawać sobie sprawę z odpowiedzialności, która nad nim ciąży, tzn. mam na myśli, że bez poczucia odpowiedzialności raczej nie da się być dobrym przywódcą. Z drugiej strony nie można też nikogo do tego zmuszać, a tak wyglądało to, co fani robili z Dylanem. Plus go bardzo stalkowali i to generalnie było dosyć straszne :/.

      Usuń
  3. Marks mówił, że nie jest marksistą, Kerouac zaś "I'm not a beatnik, I'm a Catholic"...

    Dylanowi najbardziej jestem wdzięczny za ścieżkę dźwiękową do "Pat Garrett i Billy Kid" - dzięki jego balladom, film, sam w sobie będący balladą o końcu epoki wolności bez konsekwencji, z genialnego stał się arcygenialny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, co racja to racja, koniec końców po czynach i poglądach nas ocenią, a nie po deklaracjach :P.

      O, nie widziałem tego filmu, jedynie o nim słyszałem. Również w posłowiu Stasiuka do "Kronik" była o nim mowa, bo Stasiuk krótko analizował twórczość Dylana w kontekście słów, które wypowiada on w tym filmie gdy się przedstawia ;). Muszę obejrzeć.

      Usuń
    2. W "Jak zostałem pisarzem" też chyba o nim pisał (o filmie, o Dylanie na pewno).

      Usuń
    3. Cóż, nie czytałem - chyba nie lubię Stasiuka na tyle, by się za jego biografię zabierać ;).

      Usuń
    4. Jeszcze co do Dylana i filmów - polecam "Cudownych chłopców" https://www.youtube.com/watch?v=L9EKqQWPjyo

      Usuń
    5. Dzięki, wygląda bardzo fajnie (i nie znałem tego kawałka - jest super).

      Usuń

Dziękuję za wszystkie komentarze - odzew czytających jest dla mnie bardzo ważny, a więc proszę się nie wahać i komentować :). Jednocześnie uprzedzam, że będę bez mrugnięcia okiem usuwać komentarze obraźliwe, rasistowskie, homo- i transfobiczne czy też inne będące formą mowy nienawiści bądź naruszające netykietę.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...