W mitologii greckiej znajduje się historia Kasandry,
córki króla Troi Priama, siostry Hektora oraz Parysa, w której zakochał się
bóg Apollo. Powodowany uczuciem, obdarzył on ją zdolnością jasnowidzenia, Kasandra
jednak nie odwzajemniła jego uczuć, a wtedy Apollo z zemsty i rozżalenia rzucił
na nią klątwę, w skutek której wszyscy przestali wierzyć jej przepowiedniom;
tym samym zamknął on usta kobiecie, która go nie chciała. Kasandra stała się
dzięki temu nie tylko symbolem przynoszącej złe wieści prorokini, której w
dodatku nikt nie wierzy, ale także jedną z pierwszych udokumentowanych kobiet (nieważne, że nieistniejącą naprawdę), której odebrano prawo do głosu, ponieważ odrzuciła mężczyznę, którego nie kochała ani nie pragnęła. Kasandra to tylko postać mitologiczna, ale na całym świecie niezmiennie od
wieków odbiera się kobietom głos po to, aby uniemożliwić im decydowanie o sobie i swoim życiu bądź je za to decydowanie ukarać. O tym (i nie tylko o tym) pisze Rebecca
Solnit w swoim zbiorze esejów, zatytułowanym (tak jak pierwszy
esej) Mężczyźni objaśniają mi świat.
Owo objaśnianie świata albo panjaśnienie - z angielskiego mansplaining, połączanie
słów man oraz explaining - to nic innego jak
sytuacja, w której mężczyzna tłumaczy coś kobiecie nie dlatego, że sam jest
specem w danej dziedzinie, a ona go prosi o podzielenie się wiedzą, lecz
dlatego, że jest przekonany, iż to on, z racji tego, że jest mężczyzną, wie lepiej i ma większą wiedzę niż
kobieta, mimo że ma ją porównywalną, a nierzadko nawet mniejszą. Solnit
analizuje owo tłumaczenie świata, narzucanie własnego sposobu myślenia i
pokazuje głębokie społeczne ukorzenienie tego, skutkujące tym, że czasem nawet
najodważniejsze kobiety dają się uciszać. W dużej mierze mówi o tym pierwszy,
tytułowy esej, który jest niestety zarazem najsłabszy ze wszystkich, jako zbyt
anegdotyczny i za mało analizatorski (więcej analizy autorki będzie w kolejnych tekstach), a dla
osoby o odpowiednio dużej wiedzy na temat postulatów i przemyśleń feminizmu
dość oczywisty.
Na szczęście w kolejnych esejach jest lepiej, bowiem autorka skupia się w książce nie tylko na tłumaczeniu świata kobietom przez mężczyzn, ale także na ogólnym analizowaniu i pokazywaniu sytuacji kobiet na świecie, na przykład w kontekście przemocy. Solnit doskonale uzmysławia, jak ogromna jest skala przemocy wobec kobiet (W Stanach Zjednoczonych (...) jedna na pięć żyjących kobiet została albo zostanie zgwałcona (str. 25)), podaje liczne przykłady, nierzadko bardzo brutalne, powołuje się na statystyki, często gra na emocjach, ale w tym wypadku jest to wskazane, bo nawet osobom, którym wydaje się, że wiedzą, jak duży jest problem, otwierają się oczy na jego niewyobrażalną skalę. Autorka zdobywając się na szczególnie pozbawiony emocji język, gdy mówi o przemocy, wstrząsa, ale wstrząsa po to, aby uświadomić, a dzięki temu zmienić mentalność, za zmianą której pójdzie również zmiana śwista. Analizuje ona na przebiegu kolejnych esejów problem przemocy wobec kobiet i zastanawia się na jego rozwiązaniem, jednak nawet, gdy w niektórych tekstach nie dochodzi do konkretnej konkluzji, to jej eseje poświęcone przemocy robią wrażenie na czytelniczce/ku i niezwykle dotykają jej/go emocjonalnie, co jest również narzędziem zmiany świata.
Z przemocą związana jest także kwestia tego, że kobiety uczone są jak nie zostać ofiarami (na przykład że mają nie wracać późno do domu) lub pokazywane im jest, jak się bronić, nikt zaś nie uczy mężczyzn, aby nie gwałcić. Sprawia to, że istnienie przemocy traktuje się jako coś oczywistego (str. 38). Ponadto kwestionuje się poczytalność, wiarygodność czy zdolność do racjonalnego myślenia kobiet, które mówią o tym, że spotkała je przemoc, szczególnie seksualna, co ma na celu ochronę sprawców, tak samo jak sugerowanie, że oskarżenia o gwałty są fałszywe (w rzeczywistości mniej niż jeden procent wszystkich oskarżeń jest fałszywych - dokładnie 0,62%). To wszystko to narzędzia porządku społecznego, z którym Solnit próbuje walczyć studiując go i pokazując jego mechanizmy światu.
Inne ważne aspekty, o których autorka wspomina to nie widoczność publiczna kobiet lub problem odbierania praw nie tylko kobietom, ale ogólnie wszystkim, których pozycja jest w jakikolwiek sposób słabsza: imigrantom lub imigrantkom czy homoseksualistkom oraz homoseksualistom. Bezpośrednio jest z tym związany strach przed równością małżeńską, która znacząco, według jej przeciwników, mogłaby zmienić mentalność ludzi, czyli także kobiet, które mogłyby jeszcze bardziej dążyć do równości w swoich heteroseksualnych związkach - Solnit bardzo ciekawie analizuje powiązanie niższej pozycji społecznej kobiet z niższa pozycją osób LGBTQIA+.
Jeden z rozdziałów poświęcony został także aspektom językowym w walce o równe prawa kobiet i mężczyzn - mówi on o tym, jak język pomaga w walce z opresyjną kulturą, przemocą i seksizmem, ponieważ pozwala nadać nowe nazwy znanym zjawiskom, nazwy, za których zmianą pójdzie zmiana społeczna. Solnit opowiada o ciągle postępującym rozwoju tego języka, który przekształca się wraz ze świadomością, ale również pociąga za sobą jeszcze większą ewolucję świadomości innych. Niezwykle istotna jest tu także kwestia opowiadania kobiet o przemocy i reakcji słownych mężczyzn na nie; autorka przekonuje, że reakcja w stylu "ja tego nie robię" jest niewłaściwa, bo w mowie kobiet o przemocy chodzi o pokazanie ich strachu, a nie o pogłaskanie po głowie tych, którzy nie gwałcą oraz ich nagrodzenie czy dbanie o dobre samopoczucie; chodzi o dobre samopoczucie kobiet, które wyrażą swój strach. Niemniej w ostatnim eseju Solnit zwraca uwagę na to, że współczesny feminizm powinien poświęcić także uwagę psychice mężczyzn, którzy cierpią na nadmiar wymagań i również nie mogą się odnaleźć w zmieniającym się społeczeństwie, w którym ich pozycja była do tej pory stabilna i zagwarantowana.
Wątpliwość może wzbudzać fakt umieszczenia w zbiorku eseju poświęconemu twórczości Virginii Woolf, traktuje on jednak o tych aspektach jej twórczości, które są bardzo feministyczne, a zarazem bardzo queerowe. Mowa jest bowiem o wyjściu poza siebie, przekraczaniu własnych granic (w dowolnym znaczeniu tego słowa), o tym, że człowiek jest wielością, a nie jednością; również o tym, że pewność (zarówno optymizm, jak i pesymizm) wobec przyszłości jest kajdanami, które ograniczają nasze działanie. Solnit zwraca uwagę na to, że Woolf mówi o wyzwoleniu, wyjściu poza to, co swojskie, zwłaszcza dla kobiet (choć oczywiście dla mężczyzn też, ale my mamy jednak większe prawa i możliwości), by miały pełną swobodę wędrowania, po świecie i w wyobraźni (str. 108). Ten esej jest dla mnie akurat jednym z najważniejszych i najbardziej odkrywczych w całym zbiorze (ale oczywiście nie znaczy to, że jest to bezwzględnie najbardziej odkrywczy tekst tutaj).
Mężczyźni objaśniają mi świat to nie zawsze odkrywcza pozycja, a część aspektów zostaje powtórzona w poszczególnych esejach, ale warto mieć na uwadze to, że powstawały one na przełomie sześciu lat i były pisane niezależnie od siebie, zatem nie jest to w żadnym razie minusem. Autorka nie zawsze analizuje problemy dokładnie, a czasem jedynie wzbudza emocje, jednakże cały zbiór to pozycja ogromnie warta przeczytania za sprawą niesionej wiedzy, otwierania oczu, uświadamiania i analizowania przynajmniej części kwestii. Mimo że nie wszystko było dla mnie odkrywcze, to w jakiś sposób pomogło uporządkować sobie własne przemyślenia, a część z nich lepiej wyrazić słowami. Zatem serdecznie polecam tę książkę każdemu, nawet osobom, którym wydaje się, że już są przekonani i wszystko wiedzą - chociażby dla fenomenalnego eseju o feministycznych aspektach twórczości Woolf, ale także dlatego, że Solnit zmusza do zastanowienia się, czy aby na pewno robimy wszystko, aby feminizm szerzyć i uświadamiać innych. Niezwykle wartościowa lektura.
Moja ocena: 6,5/10
Rebecca Solnit, Mężczyźni objaśniają mi świat, Karakter, Kraków 2017.
Tytuł oryginału: Men Explain Things To Me.
Przekład: Anna Dzierzgowska.
Przekonałeś mnie mój drogi - muszę się zapoznać. :) Przy okazji wypadałoby w końcu przeczytać coś Vrginii Woolf (może "Orlando"?). :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę :). A na "Orlando" sam mam ochotę, choć zarazem ciągnie mnie chyba do wszystkich powieści Woolf, więc może jednak wezmę się następnym razem za coś innego :). Do tej pory czytałem jedynie "Panią Dalloway", którą nota bene również polecam :).
UsuńO, ten esej o Virginii Woolf brzmi dobrze ("Pani Dalloway" czeka już dłuższy czas na półce, ale chyba w styczniu w końcu ją przeczytam :P). Choć na samą książkę mam coraz mniejszą ochotę - chciałam pozycji typowo o mansplainingu, a ty jesteś już kolejnym recenzentem, który pisze o niej raczej jako o "ogólnofeministycznej" (a z literatury feministycznej mam kilka innych w kolejce, przede wszystkim "Drugą płeć").
OdpowiedzUsuńPrzeczytaj koniecznie, mnie "Pani Dalloway" ogromnie się podobała i sam mam od pewnego czasu ochotę na kolejne dzieło Woolf (ale jakoś nie mogę się zebrać :P). Nie dziwi mnie, że masz coraz mniejszą ochotę i w sumie nie namawiam do czytania - ja się cieszę, że przeczytałem, ale dlatego, że chciałem mieć własne zdanie na temat książki i nie musieć polegać na opinii kogoś innego, co osobiście średnio lubię w przypadku tak głośnych, a nie będących ani wybitnie dobrymi, ani wybitnie złymi pozycji, poza tym ta książka pomogła mi uporządkować parę przemyśleń, ale tak naprawdę nie niesie ona zbyt dużej wiedzy... Myślę, że zdecydowanie więcej Ci da czytanie literatury feministycznej takiej jak "Druga płeć", na którą swoją drogą też się czaję, ale mnie to osiemset stron powstrzymuję - to znaczy nie będę się za nią zabierać w czasie innym niż wakacje, a zatem kilka miesięcy muszę na lekturę poczekać, o ile w ogóle będę miał na nią ochotę latem :P.
UsuńKiedy wpis na blogu zaczyna się od motywu mitologicznego - masz moją pełną uwagę ;) Nie słyszałam o tej książce wcześniej ale jestem wybitnie zainteresowana, w tej chwili szukam jej w necie i pakuje do koszyka bo lubię takie pozycje. Kupiłeś mnie też Virginią Woolf którą uwielbiam :) Ocena nie jest za wysoka ale mimo wszystko czuje się zachęcona.
OdpowiedzUsuńSuper, bardzo się cieszę ;). Ja czytałem zaledwie jedną książkę Woolf, ale muszę przyznać, że też ją po "Pani Dalloway" bardzo polubiłem i mam ochotę na więcej :). I w takim razie będę wypatrywać Twojej recenzji książki Solnit :).
UsuńHa, dzięki za ten wpis. Od pewnego czasu zdecydowanie częściej niż dotychczas sięgam po literaturę napisaną przez kobiety. Zatem "Mężczyźni objaśniają mi świat" idealnie wkomponowuje się w moją aktualną listę lektur.
OdpowiedzUsuńSuper! Nie jest to wprawdzie najwybitniejsza lektura, ale mimo wszystko warta przeczytania, zwłaszcza na początek poznawania pozycji naukowych dotyczących feminizmu :).
UsuńSłyszałam o tej książce i mam nawet zapisany gdzieś jej tytuł, żeby przy odrobinie czasu móc po nią sięgnąć. Jako że jest zbiorem esejów, nie dziwi mnie pewna powtarzalność, ale z drugiej strony czy to źle, powtarzać do skutku prawdy, których duża część społeczeństwa nie chce słuchać i przyjąć do wiadomości?
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja z dokładną analizą treści książki, bez wątpienia Twój wpis zachęci sporo osób do sięgnięcia po tę pozycję:)
Pozdrawiam,
Ania z https://ksiazkowe-podroze-w-chmurach.blogspot.com/
Nie, w gruncie rzeczy zgadzam się z Tobą, że niektóre prawdy trzeba powtarzać w kółko aż do skutku ;). Tutaj ta powtarzalność z jednej strony może trochę męczyć, ale zarazem trzeba właśnie mieć na uwadze to, że teksty powstawały w różnych latach i autorka nie planowała z nich zrobić zbiorku ;).
UsuńDziękuję :).
Pozdrawiam również! :)
Przyznam, że mam alergię na trzecią falę feminizmu, który de facto stał się zwykłym mizoandryzmem. Te feministki, czując, że paliwo im się kończy, wymyślają niestworzone brednie. Niedawno w tok.fm jedna z nich mówiła np., że w Polsce mordowanych jest rocznie pięćset kobiet w wyniku przemocy domowej. Problem polega na tym, że w Polsce w ogóle popełnianych jest około pięćset morderstw rocznie, a ofiarami większości są mężczyźni...
OdpowiedzUsuńTakoż pięknie udało im się sprowadzić do absurdu tę ostatnią akcję związaną z molestowaniem - we Wyborczej jakaś feministka tłumaczyła, że spojrzenie to też molestowanie.
I jeszcze o przemocy domowej. Wg statystyk policyjnych sprawcami w 90% są mężczyźni. Ale zupełnie inaczej wyszło to w badaniach naukowych, prowadzonych metodą sondażową. Okazało się, że przemoc wobec partnera stosuje niemal dokładnie tyle samo mężczyzn (11%), co kobiet (10%). Po prostu mężczyźni takich spraw nie zgłaszają, a to z dwóch powodów: po 1. bo dla mężczyzny bycie ofiarą jest wstydliwe, po 2. bo nawet jeśli zgłoszą, spotykają się na policji, w prokuraturze z pogardliwym traktowaniem (na zasadzie: hehehe, nie, no naprawdę baba pana bije?).
Moje zdanie co do trzeciej fali feminizmu jest takie, że to coś niepotrzebnego, coś co nie ma racji bytu na współczesnym Zachodzie (tym bardziej, że feministki udają, że nie widzą środowisk, w których naprawdę są problemy z traktowaniem kobiet, czyli środowisk islamskich). A nie ma racji bytu, bo prawnie nie ma już różnic między płciami, za to pewna dyskryminacja w różnych obszarach dotyka obie płcie (np. mężczyźni zdecydowanie są dyskryminowani w sądach rodzinnych). Potrzebne więc są organizacje równościowe, a nie płciowe.
Tutaj się z Tobą nie zgodzę. To znaczy nie ze statystyką, bo pani z radio rzeczywiście nie podała prawdziwych informacji, i to grubo się pomyliła, ale tak ogólnie.
UsuńPo pierwsze - spojrzenie. Miałem kiedyś sytuację, gdy wyglądałem jeszcze jak dziewczyna (jestem osobą transpłciową), gdy w pociągu kupowałem bilet u konduktora. Zasugerował, że nabije mi go z kolejnej stacji, abym zapłacił mniej. Jakieś 50 gr, ale okej, skoro ktoś mi idzie na rękę, to co się będę kłócił :P. Tyle tylko, że w tym momencie okropnie taksował mnie wzrokiem, nie wiem, czy widziałeś kiedyś spojrzenie mężczyzny obleśnie patrzącego się na kobietę, z wyraźnym podtekstem seksualnym. Było to bardzo uprzedmiotawiające, więc tak, w takim wypadku nawet spojrzenie może być uznane za molestowanie. Bo ja czułem się trochę zmolestowany, oczywiście w mniejszym stopniu, niż gdyby to było coś fizycznego, ale generalnie nie było to nic miłego.
Na temat statystyk się nie wypowiem, bo nie widziałem, ale nie chce mi się wierzyć, że wygląda to aż tak podobnie, z drugiej strony sam pamiętam z socjologii rozmowę o tym, że odsetek mężczyzn będących ofiarami przemocy domowej jest większy niż podają oficjalne dane. I uważam, że trzeba się tym zająć, bo mężczyźni mają bardzo wiele opresji ze strony społeczeństwa, opresji powiązanych właśnie z wysokimi wymaganiami wobec nich, przez które czują, że muszą zarabiać więcej niż kobiety, że muszą być silni (psychicznie nawet bardziej niż fizycznie), a zatem właśnie nie mogą przyznać się do przemocy. I należy to zmienić. Tylko że gdyby nie moje zainteresowanie feminizmem, to ja bym sobie nie zdawał sprawy z tego, że tak to wygląda, a to właśnie feminizm mnie na to otworzył. Solnit w tej książce też mówi o tym, że trzeba zająć się problemami mężczyzn, jednak ona tutaj im się nie poświęca, gdyż tematem jest generalnie coś innego. Z drugiej strony, czy powinna? Koniec końców jest kobietą, więc nie może ferować wyroków na temat męskiej psychiki. Niemniej nie sądzę, aby rozwiązaniem były organizacje równościowe, bowiem gdy coś jest od wszystkiego, to jest do niczego - dlatego feministki walczą o prawa kobiet, organizacje LGBTQIA+ o prawa mniejszości seksualnych, osób transpłciowych i innych z tej grupy. Natomiast o prawa mężczyzn nikt nie walczy, jednak uważam, że dobrym pomysłem byłoby powstanie grupy, która skupiłaby się na realnych problemach współczesnych mężczyzn.
Niemniej ponieważ bardzo długo żyłem jako kobieta, to uważam, że one mają dużo gorzej niż mężczyźni i nadal nie mają wielu przywilejów. Chociażby zarabiają mniej, obarcza się je także wychowaniem dziecka (przykład - dziecko się źle zachowuje, to nikt nie mówi o winie ojca lub rodziców, lecz o winie matki), wobec nich stosuje się większe wymagania pod względem wyglądu (kobieta, która się nie maluje jest od razu gorsza i słychać komentarze w stylu "ona się nie pomalowała!" wypowiadane takim tonem, jakby to była zbrodnia). Można by tak jeszcze długo wymieniać. To nie są kwestie prawne, ale problemy społeczne, które feministki muszą pomóc rozwiązać, a że skupiają się na swojej płci, a nie na wszystkich płciach - cóż, jak mówiłem nie ma możliwości, aby zająć się wszystkim. Zaś co do środowisk islamskich - trochę trudno by było zajmować się feministkom z Zachodu tymi środowiskami, bo tam nie żyją i nie mogą znać wszystkich realiów. Raczej też nikt nie poszedłby sam z sienie protestować w Polsce na rynek główny ze względu na tamte kobiety. Jednakże nie jest tak, że problemów tamtych kobiet się nie dostrzega - nie przywołam tytułu, bo przyznam, że nie pamiętam już co to było, ale na pewno czytałem jakąś książkę lub artykuł, który wspominał również o sytuacji kobiet na Bliskim Wschodzie, tylko z racji braku znajomości tematu, nie można było powiedzieć za dużo. Ale w Polsce są także wydawane dzieła feministyczne powstałe na Bliskim Wschodzie - chociażby "Kiedy będziemy wolne. Moja walka o prawa człowieka" Shirin Ebadi. Poza tym gdyby do Polski przyjechała duża część osób wyznających islam, to jestem przekonany, że feministki również tymi problemami by się zajęły. Nie ma ich jednak, więc siłą rzeczy zajmują się one problemami polskich kobiet.
Usuń(O rany, pierwszy raz Blogger odmówił mi wysłania komentarza, gdyż ten był zbyt duży! :P)